Miniaturka z rodzaju tych "ooo, mam zły humor i wenę, może coś napiszę?", więc może być trochę przygnębiająca. Nie wiem, czy ktoś z Was czytał Gone; jeśli nie, to trudno będzie zrozumieć, o co chodzi. Ale wstawiam, bo może się komuś spodoba :p
ZAWIERA SPOJLERY DO "ŚWIATŁA"!
__________________________
ETAP się skończył. Nie
ma już dla kogo żyć.
Diana Ladris jadła,
chodziła, mówiła, spała, oddychała, a przede wszystkim żyła z pozoru normalnie.
Jak przeciętny dzieciak, który miał niezwykłe szczęście i przeżył ETAP. Była
nawet tak samo sarkastyczna jak zawsze. Udało jej się odzyskać formę. Często
ćwiczyła na Astrid i Samie, choć na nim trochę rzadziej. Nadal nie lubiła
Astrid, ale odkąd mieszkali razem, przyzwyczaiła się do niej, i kiedy jej nie
dokuczała, po prostu traktowała ją jak powietrze. Diana ogólnie dużo rzeczy
traktowała jak powietrze. Nawet reporterów, którzy chodzili za nią z kąta w
kąt, chcąc dowiedzieć się czegoś o jej życiu w ETAP-ie. Po tym, jak Genialna
Astrid wyprodukowała ten swój durny film, było ich coraz więcej; ludzie
pokazywali ją sobie palcami na ulicy, a najgorsze było to, że aktorka, która
wcieliła się w jej rolę wcale nie była tak ładna jak Diana. W ogóle cały ten
film to jakaś porażka. Jakby nie mieli dość tych wszystkich okropności. Ale
nie, przecież Astrid jak zwykle musiała udowodnić wszystkim, że nie mają racji
i zielonego pojęcia o tym, co ludzie w ETAP-ie przeszli.
Filmowy Caine również
nie przypominał prawdziwego, a scena walki z Gaią była według Diany tak
sztuczna jak Nicki Minaj. Nic nie było w stanie oddać tego, co czuli w ETAP-ie
i po wyjściu z niego. Diana pamiętała, jak poszli na lody. Wszyscy ryczeli, a
ona pozwoliła sobie na chwilę słabości i uroniła dwie łzy.
Jedną dla Caine'a,
drugą dla Gai.
Diana nie potrafiła
otrząsnąć się po tej katastrofie. Jednego dnia straciła dwie osoby, które...
które kochała. Bez względu na wszystko Gaia była jej córką i Diana wierzyła, że
gdzieś była jej dusza, że gaiaphage do końca jej nie stłamsił.
Ale teraz to już nie
miało żadnego znaczenia.
Sam próbował ją jakoś rozweselić. I Astrid, i
Edilio, i nawet Albert, który zrobił karierę jeszcze większą niż sobie
wyobrażał.
- Nie bądź taka,
przecież kiedyś ten ETAP w twoim życiu musiał się skończyć - mówili. Diana nie
potrafiła zrozumieć, jak mogli tak żartować z tego piekła, które przeżyli.
- ETAP twojej ładnej
buźki też się zaraz skończy - odpowiadała zwykle. Czasem, kiedy jej się
nudziło, wymyślała nowe sarkastyczne odpowiedzi, ale rezultat zawsze był ten
sam: odchodzili. Odchodzili jak Caine i Gaia.
I znowu była sama.
Diana w pewnym sensie
czuła się winna temu wszystkiemu. Gdyby się nie urodziła, nie powiedziałaby
matce o zdradzie, gdyby tego nie zrobiła, nie wysłaliby jej do Coates, gdyby
jej tam nie było, nie poznałaby Caine'a. Gdyby go nie poznała, on by się w niej
nie zakochał, nie przespałby się z nią, a ona nie urodziłaby dziecka, które by
go nie zabiło. To wszystko nie wydarzyłoby się, gdyby tylko nie przyszła na
świat.
Sam i Astrid zmuszali
ją, by chodziła z nimi na te wszystkie uroczyste kolacyjki ze sponsorami i celebrytami.
Na każdej z nich padało to samo pytanie kierowane do Sama:
- Czy czujesz się
winny temu, że niektórzy przez ciebie cierpieli?
Sam opowiadał wtedy o
swoich wielkich wyrzutach sumienia.
- Serio, Sammy? A czy
ty urodziłeś kiedyś potwora? - wymsknęło jej się na którejś kolacji. Ściągnęła
na siebie mnóstwo nieprzychylnych spojrzeń, więc wstała, uniosła dumnie
podbródek i powiedziała:
- Nie? No widzisz,
miałeś szczęście.
I uciekła. Tam, gdzie
nikt nigdy jej nie znalazł - do pewnego rodzaju groty wykutej w skale.
Schodziło się tam po stromym klifie i Diana nieraz poślizgnęła się na kamieniu.
Nie próbowała się jakoś specjalnie ratować. Spadnie czy nie, nikomu nie zrobi
to większej różnicy.
Kiedyś nie dopuszczała
do siebie myśli, że będzie siedzieć w skale ani nawet że przed czymś ucieknie.
Problemom zawsze wychodziła naprzeciw, a kamienie były po prostu niewygodne.
Nawet psycholog, do
którego regularnie chodziła, nie potrafił jej pomóc. Alice, bo tak się
nazywała, dzielnie znosiła jej komentarze, ale miała kilka wad: nigdy nie była
w ETAP-ie, nie jadła nawet człowieka. Dianie wydawało się to śmieszne, że ktoś,
kto nie ma pojęcia o jej życiu, chce je naprawiać.
Tamtej nocy siedziała
jednak na tarasie. Zamyślona, wpatrywała się w niebo, rozświetlone głównie
latarniami, billboardami i wieżowcami Los Angeles. Na stoliku obok leżał list
od Caine'a, długopis, szklanka wody i tabletki nasenne.
Diana przez chwilę
zastanawiała się, co zrobią Astrid i Sam, kiedy ją znajdą.
Spojrzała na list.
Często to robiła, nosiła go zawsze ze sobą. Kocham
cię, napisał.
Tak, Caine, ja też cię kocham. Cholernie.
Wzięła do ręki
długopis i drżącymi rękami dopisała:
Sammy,
nie myśl, że odchodzę na zawsze. Kiedyś przyjdę do waszej
sypialni i nastraszę Astrid tak, że krzyczeć to ona będzie, ale nie dzięki
tobie.
Wzięła kamień z ziemi
i przycisnęła kartkę do szklanego blatu.
Ktoś coś gotował. Może
to Sam podjadał w kuchni, a może w pobliskim hotelu przygotowywano śniadanie,
nieważne. Dla Diany ów hotel aż nadto przypominał Clifftop, a zapach swąd
palonego ciała i jego smak. Smak Pandy prześladował ją, ilekroć zbliżała się do
jedzenia. A potem widziała, jak Gaia odrywa ramię Alexa i jak krzyczy.
Caine poświęcił się,
by odejść w wielkim stylu. Przez ten wielki czyn chciał zmazać swoje grzechy.
Czym będzie więc jej śmierć wobec czegoś takiego? Głupią ucieczką. Ale nie
miała już siły ani ochoty na dalszą wędrówkę. Nie mogła dłużej udawać, że nic
ją nie obchodzi i ETAP nie uszkodził jej psychiki aż tak bardzo. Nie potrafiła
już ukrywać się za sarkazmem i ironią, podczas gdy rozsadzało ją od środka.
Diana jak w transie
sięgnęła po tabletki. Ułożyła je wszystkie na dłoni. Nie wiedziała, ile musi
wziąć, odliczyła więc dziesięć i sięgnęła po wodę.
- Idę do ciebie, Caine
- wymruczała, po czym połknęła tabletki.
ETAP się skończył. Nie ma już dla kogo żyć.
Nie jestem Twoją czytelniczką, ale... wiedząc tematykę miniaturki nie mogłam się powstrzymać, aby nie napisać komentarza;D Uwielbiam Gone, chociaż powinnam być już za stara na takie książki. Świetna miniaturka. Diana to jedna z moich ulubionych postaci, której potencjału Grant nigdy do końca nie wykorzystał. Miniaturka doskonale oddaje jej charakter.
OdpowiedzUsuńDopiero teraz zaczęłam czytać twojego bloga i jest super.Widać to to co piszesz jest przemyślane, a nie jak większość piszesz coś bez sensu żeby tylko napisać. I fajnie, że dodałaś rozdział w którym było coś z życia po ETAP-ie mam nadzieje, że będzie tego więcej bo ta seria książek była cudowna. ~Weronika
OdpowiedzUsuńW wakacje skończyłam czytać "Światło", więc pozwoliłam sobie na przeczytanie powyższego shota :)
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że od samego początku przeczuwałam, iż w Twoim opowiadaniu Diana popełni samobójstwo, ale to mi nie przeszkadzało w lekturze. Bardzo ciekawie dobrałaś słowa do akuratnych przemyśleń bohaterki. Dużym plusem jest, że nawiązałaś do wielu rzeczy z książki. Dzięki temu czytelnik - a jednocześnie fan GONE - widział chronologię zdarzeń oraz ich połączenia i łatwo mógł wyobrazić sobie ich rozwinięcie.
Jeden tylko mankament - większość osób piszących FF zna opisywane przez siebie postacie na pamięć i zapomina o opisaniu ich wyglądu. Ty również zapomniałaś, dlatego osoby, które nie miały wcześniej styczności z GONE, nie mogły w pełni wykreować sobie obrazu Diany.
Pozdrawiam i życzę weny!
JESTEŚ GENIALNA <3 GONE GONE GONE.
OdpowiedzUsuńTen sam język.
Ten sam styl.
I Diana... Samobójstwo.
Wow. JEDNO WIELKIE WOW.
JESTEŚ CUDOWNA <3
Caine. O matko. Sam i Astrid. I Diana... I Gaia.
Kocham ten One Shot. Najlepszy na świecie.
Buziaki,
Merr
Ps czy tylko mi jest szkoda Bianny? :'(
*Brianny
Usuń