No to ten... wróciłam, tak jakby. Oczywiście nie napisałam ani jednego rozdziału do przodu, a jeśli chodzi o to na dole - nie mam zielonego pojęcia, co to jest. Potraktujcie to jako prezent gwiazdkowy, okay?
Naprawdę Was przepraszam, że tak długo to trwało i dostajecie marne 5 stron, ale... dopadła mnie choroba zwana życiem i ciężko mi znaleźć czas na cokolwiek poza szkołą i znajomymi (tak, Dianka powoli pozbywa się social anxiety! *oklaski*).
Ekhm... enjoy xx
PS Za wszelkie usterki, brak logiki i inne małe awarie bardzo przepraszam, ta przerwa niezbyt dobrze zrobiła mojej wenie. W razie czego krzyczeć, a ja zaraz będę poprawiać.
___________________________
– Panno Baines,
proszę przestać pukać w tę ławkę.
Głos profesora Longbottoma przedarł
się przez stan dziwnego otępienia, w którym znajdowałam się przed chwilą.
Ostatnio dość często mi się to zdarzało – wydawało mi się, że znajduję się w
innym, lepszym miejscu. Takim, do którego bardziej pasuję.
Odetchnęłam głęboko, starając się
zapomnieć o widoku pól truskawek skąpanych w słońcu, i odłożyłam małą łopatkę.
Wymamrotałam przeprosiny, a Longbottom skinął głową i wrócił do wykładu na
temat kłaposkrzeczek.
Jedynie Albus Potter posłał mi
pytające spojrzenie, które zignorowałam; reszta Ślizgonów patrzyła na mnie,
jakbym była jakimś wybrykiem natury. Nie ma się co dziwić, w końcu nie pierwszy
raz naraziłam nasz dom na utratę punktów. Chociaż w tym roku bardzo staram się
nie podpadać nauczycielom – naprawdę chcemy
odebrać Puchonom Puchar Domów, który trzymają u siebie już od trzech lat.
Profesor Longbottom miał
zadziwiającą zdolność opowiadania o najbardziej nudnych roślinach w taki
sposób, że miało się wrażenie, jakby były najniebezpieczniejszymi stworzeniami
na świecie. Niestety, czego by nie robił, ja i tak zawsze musiałam na chwilę odpłynąć. Właściwie nie było lekcji, na
której skupiałabym się przez cały czas.
Gdy Longbottom przypominał, jak
nawozić kłaposkrzeczki, zabrzmiał dzwonek ogłaszający początek przerwy.
– Na następnej lekcji dokończymy ten
temat – oznajmił, przekrzykując harmider, który robili pakujący się uczniowie.
Kolejną jego zaletą było to, że zadawał bardzo mało prac domowych. Niestety, jeśli
już to robił, trzeba było poświęcić na nie dużo czasu. Z reguły składały się z
przeczytania jakiejś lektury uzupełniającej, co dla mnie było męczarnią. Nie
wiem, czy jestem aż tak straszna, ale kiedy próbuję czytać, literki zawsze ode
mnie uciekają albo zamieniają się miejscami.
Grudniowe powietrze nie jest zbyt
przyjemne, kiedy wychodzi się z rozgrzanej cieplarni. Otuliłam się ciasno
płaszczem i przyspieszyłam kroku, byle tylko dostać się do ciepłego zamku.
Szłam szybko, o ile można tak nazwać przedzieranie się przez zaspy śniegu do
kolan.
Mimo że wyprzedziłam prawie
wszystkich Ślizgonów, Albus Potter i tak mnie dogonił.
– Audrey, jak się czujesz? –
zapytał, chuchając w dłonie, przez co jego głos był trochę zniekształcony.
– Al, przecież nie umieram. –
Klepnęłam go w ramię. – To, że czasem się zamyślę, wcale nie znaczy, że coś
jest ze mną nie tak, prawda? Spójrz na przykład na taką Weasley. – Kiwnęłam
głową w stronę dziewczyny, która właśnie nas minęła. – Jest najnormalniejszą
osobą na świecie, a wcale nie koncentruje się na historii magii.
– Jasne, bo gdyby ktoś koncentrował
się na historii magii, to by dopiero było dziwne. Dzięki, zawsze wiedziałem, że jest ze mną coś nie tak. – Zatarł zaróżowiałe od
zimna ręce.
Uśmiechnęłam się, ale Potter tego nie zauważył. Obserwował jakąś dziewczynę o blond włosach, która stała w otoczeniu Gryfonów, ale sama miała szalik w barwach Ravenclawu. Była odwrócona tyłem, więc nie mogłam dostrzec twarzy, ale znając Ala, była to panna Bones, która podobała mu się od pierwszego roku. Oczywiście udawał, że wcale tak nie jest, a ja i Scorpius udawaliśmy, że mu wierzymy.
Uśmiechnęłam się, ale Potter tego nie zauważył. Obserwował jakąś dziewczynę o blond włosach, która stała w otoczeniu Gryfonów, ale sama miała szalik w barwach Ravenclawu. Była odwrócona tyłem, więc nie mogłam dostrzec twarzy, ale znając Ala, była to panna Bones, która podobała mu się od pierwszego roku. Oczywiście udawał, że wcale tak nie jest, a ja i Scorpius udawaliśmy, że mu wierzymy.
– Potter, tu jestem. – Machnęłam mu ręką
przed oczami. – Dlaczego nie włożysz tych dłoni do kieszeni?
– Och, no tak – wymamrotał, zmieszany, i
szybko zmienił temat. – Widziałaś rano Score’a?
– Przypominam ci, że to ty śpisz z nim w
jednym dormitorium.
– A kto was tam wie… – Al obdarzył mnie
spojrzeniem z serii „nie zaprzeczaj, to i tak nic nie da”. – Zresztą, wyszedł zanim
ktokolwiek zdążył otworzyć oczy.
– Pewnie poszedł na boisko.
Zawsze tak było. Jeśli nie wiesz, gdzie
znaleźć Scorpiusa Malfoya, najpierw sprawdzasz na boisku do quidditcha. Masz
99% szans, że tam właśnie będzie. A tym bardziej, jeśli zbliża mecz. I to nie
byle jaki: od niego zależały dalsze losy drużyny Ślizgonów w rozgrywkach.
Pchnęłam ramieniem drzwi wejściowe.
W zamku nie było jeszcze
bożonarodzeniowych dekoracji, więc poręcze były gołe, nigdzie nie stały
choinki, a zbroje nie wyśpiewywały kolęd, jednak dało się wyczuć tę szczególną
atmosferę. Do świąt zostały jeszcze dwa tygodnie, ale prawie wszyscy myśleli
już o wspaniałym jedzeniu i nicnierobieniu.
Próbowaliśmy przecisnąć się do schodów,
ale uniemożliwiał nam to duży tłum pierwszoklasistów, którzy chyba zgubili się
w drodze na eliksiry. Z hałasu, jaki robili, można było wychwycić zdania typu
„och, profesor Iliakow znowu odejmie na
punkty, pozostali Krukoni nas zabiją”.
Z kolei za sobą słyszałam przekleństwa
starszych uczniów.
W takich warunkach nie dało się
rozmawiać, skupialiśmy się na tym, żeby w miarę sprawnie omijać
pierwszoklasistów i szybko dostać się na schody. Ponieważ starsi uczniowie nie
mieścili się w sali wejściowej, drzwi były cały czas otwarte i zaczynało być tu
tak zimno, jak na dworze.
Mimo moich starań co chwilę ktoś mnie
potrącał albo deptał. Kiedy cierpliwość mi się wyczerpała i miałam krzyknąć,
żeby wreszcie przestali biegać jak stado nierozgarniętych hipogryfów, ktoś mnie
wyprzedził.
– STOP! – wrzasnął Scorpius Malfoy, który
właśnie pojawił się na szczycie schodów. Na jego piersi błyszczała odznaka
prefekta, ale minę miał jakby był co najmniej dyrektorem Hogwartu.
– Niech wszyscy ustawią się w rzędzie pod
ścianą – rozkazał, a gdy pierwszoroczniacy wykonali polecenie (oczywiście nie
bez problemów. Każdy chciał jak najszybciej dostać się na wskazane miejsce,
jakby Score mógłby zrobić im coś strasznego za niewykonanie polecenia), ukłonił
się teatralnie.
– Przejście dla szanownej starszyzny –
oznajmił, uśmiechają się szarmancko.
Dzieciaki znów zaczęły głośno gadać, ale
przynajmniej nie zajmowały całego korytarza. Score powiedział jednemu z nich,
jak dotrzeć do lochów.
–Witam szanowną pannę Baines oraz pana
Pottera. Żywię nadzieję, iż spało się państwu wybornie – powiedział, kiedy
wreszcie do niego doszliśmy. Zaczęłam nerwowo grzebać w torbie w poszukiwaniu
planu lekcji. Cholerna kartka, zawsze się gdzieś zaplącze.
– Naturalnie, choć byłoby lepiej, gdyby
pan, panie Malfoy, nie chrapał aż tak głośno – odparł Al.
– Przestańcie się wydurniać i powiedzcie, gdzie
mamy następną lekcję.
Jak zwykle zgubiłam plan; z wściekłości
miałam ochotę coś rozwalić.
– Audrey, jest grudzień. Czy ty chociaż
raz nie możesz nauczyć się planu na pamięć?
– A czy ty choć raz nie możesz mi normalnie
odpowiedzieć na to pytanie?
Spiorunowałam Ala wzrokiem. Sęk w tym, że
właśnie nie mogłam zapamiętać tych wszystkich numerów klas i kolejności zajęć.
Zawsze mi się to mieszało, a im bardziej się starałam, tym było gorzej.
Score zmarszczył brwi.
– Transmutacja.
***
Wieczorem, kiedy wszyscy normalni ludzie
dawno okupowali najlepsze sofy w pokojach wspólnych, nienormalni ludzie
(czytaj: siódmo– i piątoklasiści) okupowali najlepsze stoły w bibliotece.
Grudzień był tym miesiącem, w którym zorientowaliśmy się, że, o słodki Merlinie!,
zostało nam niecałe sześć miesięcy do OWUTEMów i wypadałoby zacząć się uczyć.
Niestety dotyczyło to wszystkich uczniów (oprócz Krukonów oczywiście; krążyły
plotki, że oni już w wakacje organizowali spotkania i powtarzali materiał),
zaczynało więc brakować książek w bibliotece.
Wpadłam do ciemnej sali, trzymając
ostatni egzemplarz „Jak szybko przetransmutować człowieka w dowolne zwierzę”,
który cudem zgarnęłam z półki – jakiś podejrzanie wyglądający Gryfon, którego
nigdy wcześniej nie widziałam (cóż, z moim brakiem zdolności do zapamiętywania
twarzy to nie była żadna niespodzianka), wyciągał już po nią rękę. Mam
nadzieję, że nie dorwie mnie na jakimś pustym korytarzu, bo po spojrzeniu,
jakim mnie obdarzył, miałam wrażenie, że chciał mnie zamordować na miejscu.
Oburzeni ludzie unieśli głowy znad
książek i prawie jednocześnie pokazali palcami, że mam się uciszyć. Wzrokiem
odszukałam moich towarzyszy życia, to znaczy Score’a i Albusa, którzy byli
otoczeni wianuszkiem dziewczyn, mimo że siedzieli w najdalszym i
najciemniejszym kącie. Cóż, bycie sławnymi synami sławnych czarodziejów (okej,
może ojciec Scorpiusa nie był bardzo sławny, ale za czasów młodości na pewno
bardzo przystojny) ma swoje wady.
– Moje drogie, to nie jest zoo, tylko
biblioteka – oznajmiłam, naśladując głos pani Pince. – Kolegów będziecie
podziwiać na przerwach.
Dziewczyny rozejrzały się, przerażone, a
gdy dotarło do nich, że ja – Audrey Baines, zwykła Ślizgonka, bez sławnych
rodziców, do tego nawet nie ładna – ośmieliłam się zwrócić im uwagę, zostałam
po raz kolejny tego wieczoru zgnieciona oburzonymi spojrzeniami.
– Och, Merlinie, won mi stąd! – wskazałam
prawą ręką bliżej nieokreślony kierunek. Ważne, że tym razem zrozumiały, o co
mi chodzi i odeszły. – Naprawdę nie możecie się powstrzymać? – zwróciłam się do
przyjaciół.
– Wybacz, że jesteśmy tak atrakcyjni.
Wiem, że trudno to zrozumieć, ale…
– Scorpius, zamknij się – przerwał mu Al.
Na szczęście, bo gdyby mówił dalej, z pewnością jego twarz nie byłaby już taka
piękna, jak uważał. Score uśmiechnął się do mnie złośliwie, co było normalne w
naszej relacji, więc uznałam, że mogę bezpiecznie usiąść naprzeciwko niego.
– Wiecie co, Iliakow mnie zabije –
mruknął po dłuższej chwili ciszy. – A przecież w sobotę mecz quidditcha,
powinienem ćwiczyć, ale oczywiście, lepiej siedzieć nad jakimiś durnymi
eliksirami.
Naprawdę próbowałam się skupić, więc
gestem pokazałam mu, żeby się nie odzywał. Wypuścił głośno powietrze, ale nic
nie powiedział. Zaczął pisać coś wolno na pergaminie. Skrzypienie pióra nigdy
nie było przyjemnym odgłosem, a teraz wydawało mi się, jakbym słyszała tylko
to. Wszyscy nagle uparli się, żeby coś pisać, a mnie zaczynało przez to
roznosić. Kiedy miałam wrażenie, że wybuchnę, w mojej ręce nagle pojawiły się
dwa galeony. Nie mam pojęcia, skąd się wzięły, ale wolno włożyłam je do
kieszeni, spoglądając, czy Al i Score niczego nie widzą. Napięcie raptownie
zaczęło spadać, a pióra przestały tak głośno skrzypieć.
Tymczasem Scorpius znów zaczął marudzić.
– Przecież ja nie zdążę tego do jutra
przeczytać, a co dopiero zapamiętać. – Spojrzał smutno na opasłą księgę, jakby
chciał ją poprosić, żeby sama się przeczytała.
– Proponuję więcej czasu spędzać z
dziewczynami – odparłam niewinnym tonem.
– To nie moja wina, że się do mnie kleją.
I do Ala. Ty jesteś po prostu zazdrosna. – Wycelował we mnie palec w
oskarżycielskim geście.
– Wybacz, ale nie chcę, żeby kleiła się
do mnie jakakolwiek dziewczyna.
– Szkoda tylko, że chłopacy też tego nie
robią.
Tym zdaniem Scorpius Malfoy naprawdę mnie
zirytował. Gdyby Al nie interweniował, rzuciłabym w niego ciekawym urokiem i
nie obchodziła mnie groźba jakiegoś tam szlabanu.
– Wiedzieliście, że każdy z założycieli
miał swój miecz? – zapytał, prawdopodobnie chcą odwrócić naszą uwagę od kłótni.
– Tak jak Gryffindor.
– Jeju, to naprawdę fascynujące, Al –
odparł Score, udając, że naprawdę go to interesuje. Jednocześnie spojrzał na
mnie znacząco. Albus nigdy nie zrozumiał, jak można nie lubić historii magii i
często zarzucał nas jakimiś ciekawostkami zupełnie niezwiązanymi z tematem
rozmowy.
– Wiem, inaczej bym tego nie mówił.
–Potter był zupełnie nieświadomy tego, że Score znów zagłębił się w lekturze
swojej książki. – Nikt nie wie, skąd się wzięły, a gobliny, które je wykonały,
nie chciały przyznać, kto je o nie poprosił. To dziwne. – Podniósł wzrok znad
księgi i dopiero wtedy zauważył moją nieco zdezorientowaną minę.
– Al, to naprawdę bardzo ciekawe –
powiedziałam, uśmiechając się delikatnie – ale zrozum, że nas nie do końca
interesują starożytne miecze i gobliny.
– Czasem moglibyście tego posłuchać,
chociaż dla poszerzenia horyzontów! – oburzył się, zapominając o obowiązującej
ciszy. Prawie natychmiast pojawiła się pani Pince, bibliotekarka, która przez
swoją chudą sylwetkę i garbaty nos przypominała nieco sępa.
– Co to ma znaczyć?! – krzyknęła szeptem.
Tak, lata pracy w bibliotece sprawiły, że potrafiła to robić. – Tu się czyta,
nie rozmawia! Proszę natychmiast opuścić salę! – Zatrzasnęła mi ze złością
książkę i, chwyciwszy oburącz, przycisnęła do piersi.
Chciałam coś powiedzieć, podobnie jak
Scorpius, ale Albus uciszył nas spojrzeniem. Spakowaliśmy szybko torby i
powlekliśmy się do wyjścia. Żadne z nas wolało nie myśleć o reprymendzie od
nauczycieli za nieodrobioną pracę domową.
Okay, zastanawiałam się od czego zacząć ten komentarz, no i wciąż nie wiem, meh.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze - za ten Puchar Domów u Puchonów to Cię chyba zastrzelę, no naprawdę, nadzieję na mój świeżo wyczyszczony z krwi miecz, rzucę w Ciebie Avadą, przedziurawię włócznią z runami ataku, albo przekroje Mieczem Anioła. Serio, Dianka. Za tą Bones czy jak jej tam też. AL MA PRAWO BYĆ TYLKO ZE SCORPIUSEM, amen.
no, jak już skończyłam wypłakiwać swoje żale apropo tego... prologu, rozdziału pierwszego, czy jak to chcesz go nazwać - żałuję tak strasznie, że jest taki krótki ;_____; Ty bardzo dobrze wiesz Dianka, jak ja uwielbiam Twoje opowiadania (przypominam, że wciąż czekam na moje Solangelo! :D) i płaczę jak nie mogę przeczytać więcej. ale dobra, 5 stron lepsze niż nic, nawet nie wiesz jak się cieszę, że coś napisałaś!
błędów nawet nie szukam (w moim komentarzu pewnie będzie więcej niż u Ciebie xd).
przez te galeony mam wrażenie, że Audrey jest córką Plutona (jest? jest? jest?), jeżeli tak to najbardziej w świecie współczuję jej siostry. serio.
tak czy siak - jest świetnie jak zawsze. Al i Score, moje dwa ciacha, nawet w bibliotece robią furrorę :3
nojezusmarian, ten laptop wgl. się mnie nie słucha, wcale nie chciałam jeszcze dodawać komentarza ;-;
Usuńchciałam jeszcze napisać, że życzę Ci oceanów weny, żebyś jak najczęściej dodawała jak najdłuższe rozdziały, bo ja tu usycham Dianka przez Ciebie!
i że Wesołych Świąt i wgl. ale to już Ci życzyłam na rodzinnej wigilii u taty :D
także jeszcze raz - weny, weny, weny Dianka, dalej pisz tak super jak piszesz!
Hella, Diana znowu pisze! <3
OdpowiedzUsuńTa OC to taki typowy heros, OMH, od razu to widać... A jak heros i Nowe Pokolenie... Sialalalala, Alico! Ha, mój ship znowu wygrywa. (Nic nie mówię, ale znam pewną gorącą fankę tego paringu...)
Ogółem to jaram się, bo już widzę w Albusie geja, ale cicho, niech udaje, że jest hetero.
I tak w sumie to nie wiem co pisać, życia nie ogarniam, wiesz, Alec, lampki, Magnus, lukier, brokat, Jace, kaczki... <3 Czekam na herosów
wiesz co Dianka, ja Cię kocham, serio, ale po przeczytaniu tego jestem jakaś taka wkurzona
OdpowiedzUsuńno prowokujesz już od razu - "nazwij to jak chcesz" NO WIESZ CO, ja Ci to zaraz nazwę... to się nazywa powrót w glorii i chwale, spektakularność porównywalna ze śmiercią Oktawiana
no ale dobra, czytam dalej, no i potem zabolało mnie serce - już wiesz czemu, jednak to nie zmienia faktu, iż to jest smaczne, smaczne, bardzo smaczne :3
starszyzno Ty moja, przez Ciebie muszę się zgodzić z Lydią, ja pierdziele Puchar u Puchonów, no ręce opadają
no i te galeony, tak mi zaleciało Hazel, że fjhgvkdjgf, ale ja wiem, że Ty sprawisz, że takie sytuacje będą mi się kojarzyły tylko dobrze
no i tak czytam, czytam, a tu kurde koniec, aż prawie zaklęłam na brodę Thora, ale Thor prawie nie ma tej zakichanej brody, no i tak się zirytowałam
no już jest okay, pozostała tylko radość z Twojego nawrócenia
weny, wenywenyweny, Ty gówniany motywatorze, teraz już pójdzie z górki
Mam dość. Pisze na komórce i po raz trzeci usunął mi się komentarz. Obiecuje ze dodam dłuższy jak tylko wrócę do domu i dorwe się do komputera. Na razie ciesze się ze wróciłaś i życzę dużo weny.
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba! Nie mogę się doczekać wprowadzenia herosów do fabuły i zastanawiam się czyją córką będzie Audrey.
OdpowiedzUsuńDużo weny i szczęśliwego Nowego Roku :)
Odpowiadam na zaproszenie, które niezwykle mnie zainteresowało :D
OdpowiedzUsuńSama piszę bloga o Nowym Pokoleniu, a książki Ricka Riordana są moimi ulubionymi, więc na herosów będę czekać.
Zabawne dialogi, interesujące opisy i idealnie ukazanie życie w Hogwarcie.
Lecę czytać dalej i zapraszam do siebie: nowa-w-hogwarcie.blogspot.com