Nigdy nie
potrzebowałam dużo snu, cztery godziny w zupełności wystarczały. Nawet jeśli
budziłam się co chwilę przez dziwne sny, co po siedemnastu latach życia na tej
planecie było dla mnie tak normalne, jak dla innych jedzenie bekonu. Chociaż w
zasadzie były to bardziej wizje, przestałam tak bardzo się nimi przejmować.
Parę lat temu budziłam się z krzykiem po każdej z nich, choć muszę przyznać, że
wtedy były naprawdę okropne. Na przykład taki olbrzym z baranimi rogami, który
dyskutował o sposobie zniszczenia jakiegoś obozu, o którym nigdy wcześniej nie
słyszałam. W dodatku miejsce, w którym się znajdował, też nie należało do
przyjemnych. Chociaż było ciepło, to nie wybrałabym się tam z rodzinką na
wesołe wakacje. Pewnie przez walające się kamienie, dziwne ryki wydobywające
się z głębi tajemniczych grot, których tam było pełno, no i ten wszechobecny
zapach. Nie potrafiłam go określić ani do niczego porównać, ale uwierzcie:
był okropny.
Ostatnimi
czasy wizje jakby się uspokoiły. Oczywiście nadal powtarzały się co noc, ale
były jakby cichsze i mniej wyraźne. Jakaś cząstka mnie niepokoiła się tym, ale
bardzo starałam się ją ignorować.
W sobotę,
mimo braku lekcji, wstałam jak zwykle o szóstej. W dormitorium było jeszcze
ciemno, a ciszę przerywały tylko ciężkie oddechy moich współlokatorek.
Postanowiłam nie budzić ich jeszcze przez co najmniej dwie godziny; wbrew
pozorom nie jestem taka złośliwa i rozumiem potrzeby innych ludzi.
Jedną z
wielu zalet wczesnego wstawania jest brak kolejki do łazienki. W dodatku mogę
spędzić w niej co najmniej pół godziny i nikt nie będzie mnie poganiać. Cicho
wygrzebałam z kufra gruby, puchaty sweter w barwach Slytherinu oraz czarne
spodnie i prawie bezszelestnie podreptałam do łazienki.
Wyszłam
dokładnie czterdzieści minut później, cała i zdrowa, co już nie było takie
zwykłe. Kiedyś przewróciłam się, bo zauważyłam (okej, wydawało mi się,
że zauważyłam – taka jest oficjalna wersja) w lustrze jakiegoś dziwnego chłopaka
i pobiegłam po różdżkę, która leżała spokojnie na parapecie po drugiej stronie
łazienki. Do dziś nie wiem, kim był ten człowiek. Nie wyglądał na ucznia
Hogwartu ani w ogóle na czarodzieja, ale podświadomość podpowiadała mi, że
powinnam go znać.
W drodze
powrotnej do łóżka związałam mokre włosy w koński ogon. Może i dłużej schły,
ale przynajmniej nie wpadały do oczu. Zresztą, w razie czego zawsze jest Claire
Rookwood i jej zaklęcie suszące, które opanowała do perfekcji. Gdybym miała tak
długie i gęste włosy jak ona, też bym pewnie się go nauczyła, ale nie było mi
aż tak bardzo potrzebne.
Zamiast
pościelić łóżko jak przykładne dziewczę, rzuciłam na nie pióro, atrament,
pergamin i podręcznik do zaklęć. Praca domowa dla Lupina sama się nie zrobi, a
ja i tak miałam dużo czasu do śniadania.
Byłam tak
skupiona na składaniu literek do kupy, że nie zauważyłam, jak pozostałe
dziewczyny powoli się budzą. Claire pomachała mi, drugą ręką przecierając
zaspane oczy. Uśmiechnęłam się, a po chwili wewnętrznej walki ze sobą,
zrezygnowałam z odrabiania pracy domowej. W hałasie, który zaraz zrobią, i tak
nie będę mogła się skupić.
Nie
wiedziałam, czy Al i Scorpius już wstali. Nie było ich w pokoju wspólnym, a nie
uśmiechało mi się wchodzenie do sypialni. Byłam tam raz, dwa lata temu, i ta
wizyta wystarczy mi na całe życie. Gdy tam weszłam, wydawało mi się, jakbym
zanurzyła się w morzu papierów, opakowań po przeróżnych słodyczach i ubrań.
Skrzaty domowe pewnie dawno przestały przejmować się tym miejscem i szczerze
mówiąc, wcale im się nie dziwię.
Jednak w
Wielkiej Sali również ich nie było. Cała drużyna, skupiona w jednym końcu
stołu wokół kapitana, Asy Rowle'a. Przysiadłam się do nich, a widząc zmartwione
twarze, uśmiechnęłam się pokrzepiająco. Nasz dom był ich jedynym wsparciem i
oczywiście wszyscy Ślizgoni im kibicowali. Niestety nie zawsze mogliśmy dużo
zrobić. Nienawiść, z jaką spotykali się członkowie drużyny często była
silniejsza od nas. Już od tygodnia zawodnikom przydarzały się dziwne wypadki i
dam różdżkę, że Gryfoni maczali w tym palce, choć w tym sezonie nie graliśmy
jeszcze przeciwko nim. Gdyby nie silna wola, umiejętność samoobrony i fakt, że
z reguły niewiele obchodzi nas zdanie innych, drużyna pewnie dawno przestałaby
istnieć, a gracze skończyliby w szpitalu świętego Munga. Mimo to czasem
przydawało się pokazać im, jak bardzo zależy nam na wygranej i że wiele dla nas
znaczą. Nawet jeśli nie było się najlepszym motywatorem, tak jak ja.
– Musicie
coś zjeść, nie chcemy, żebyście pospadali z mioteł. – Nałożyłam Nate'owi
Zabiniemu łyżkę jajecznicy. Spojrzał na mnie, jakby miał ochotę wetknąć mi tę
jajecznicę w różne ciekawe miejsca.
– Wolałbym
spaść niż grać bez szukającego – odparł, a zanim zdążyłam mu przypomnieć, że
jest Ślizgonem, do cholery, a my nie poddajemy się tak łatwo, otworzyły się
ogromne drzwi i do Wielkiej Sali wpadł zdyszany Scorpius, a za nim Al.
– Na gacie
Merlina, Malfoy, gdzieś ty się podziewał?! – krzyknął Asa, zwracając na nas
uwagę wszystkich Ślizgonów i co najmniej połowy czarodziejów z innych domów.
Nikogo to nie zdziwiło, na pewno byli zainteresowani rozpadem naszej drużyny.
Podniecenie, zawsze wyczuwalne przed meczem, osiągnęło poziom krytyczny. Miałam
wrażenie, że powietrze zaraz wybuchnie.
Scorpius
podbiegł do stołu i opadł na miejsce obok mnie. Dyszał ciężko i minęło parę
sekund, zanim odpowiedział.
– Zaspaliś… –
Al rzucił mu dziwne spojrzenie – zaspałem – poprawił się o wiele bardziej
zdecydowanym głosem. Przyjrzałam mu się dokładnie. W niczym nie przypominał
Scorpiusa Malfoya, którym zachwycały się wszystkie dziewczyny, za to wyglądał,
jakby nie spał pół nocy. Włosy, w totalnym nieładzie, sterczały we wszystkie
strony. Krawat zarzucił jedynie na szyję, nie przejmując się wiązaniem,
podobnie ze sznurówkami. Że też się nie wywrócił w czasie tego szaleńczego
biegu po schodach. Był natomiast w wyśmienitym nastroju, jakby za pół godziny
wcale nie grał meczu, od którego zależało wszystko. Nie miałam pojęcia, co go
tak ucieszyło, ale nie chciałam narzekać, w końcu dobry humor to połowa
wygranej.
Albus nalał
mu kawy, a na talerz nałożył dwa tosty z serem. W tym czasie Scorpius zdołał
zawiązać sobie buty i przygładzić włosy. Daleko mu było do zwykłego wyglądu,
ale przynajmniej przypominał człowieka.
– To jaką
mamy taktykę? – zwrócił się do Asy między kolejnymi kęsami.
– Malfoy,
jeśli jeszcze raz tak bardzo się spóźnisz, gwarantuję ci, że nie zagrasz w
żadnym meczu. Przypominałem ci o tym spotkaniu od tygodnia, ale ty oczywiście
musiałeś sobie pospać! – W miarę mówienia, głos kapitana robił się coraz wyższy,
aż w końcu przypominał pisk młodej mandragory. W zasadzie Asa był tak blady i
zmęczony, jakby przed chwilą zemdlał z powodu spotkania tej przemiłej rośliny.
– Więc
zamiast mnie wystawisz Coleman, tak? Tylko ona zgłosiła się na szukającego, a
wiesz przecież, że nadaje się do tego jak Weasleyowie do używania różdżek.
Zaskoczyło
mnie to, co powiedział. Oczywiście jego rodzina nadal miała fioła na punkcie
czystości krwi, a Score często wygłaszał swoje (albo bardziej swoich rodziców)
radykalne poglądy w najmniej odpowiednich momentach, ale nigdy nie myślałam, że
posunie się do czegoś takiego.
Nie tylko ja
byłam zszokowana. Albus wyglądał, jakby ktoś przywalił mu w twarz. Score, jeśli
wiedział, że Potter jest blisko, powstrzymywał się przed wygłaszaniem takich
opinii. Całe szczęście, że powiedział to w miarę cicho, bo mielibyśmy na głowie
nauczycieli i innych uczniów, prawdopodobnie próbujących wydrapać nam oczy
albo, co gorsza, połamać różdżki.
Jacqueline
Nott, ścigająca, wstała i uderzyła ręką w stół.
– Powiem to
tylko raz, Rowle, i masz coś z tym zrobić. Nie będę grała z tym rasistą w
jednej drużynie. – Wskazała palcem na Scorpiusa. – To właśnie przez niego
ludzie myślą, że jesteśmy nadętymi dupkami, a doskonale wiesz, że tak nie jest!
Miałam
ochotę ją uścisnąć albo co najmniej przybić piątkę. Lubiłam Score'a,
oczywiście, jednak nie mogłam wytrzymać, kiedy ktoś umniejszał godność innych
ludzi tylko przez nazwisko bądź status krwi. Często miałam dość tej całej
ideologii, choć oczywiście według uczniów z innych domów, skoro jestem
Ślizgonką, powinnam ślepo wierzyć w to, w co wieki temu wierzył Slytherin.
Tymczasem
Jacqueline kontynuowała swoją tyradę:
– Nie mam
zamiaru być wytykana palcami na korytarzach tylko dlatego że…
– Uspokój
się – Asa odezwał się cicho, udając, że panuje nad sobą. – Za pół godziny gramy
jeden z najważniejszych meczy w naszym życiu, więc skupmy się na cholernej
taktyce i pracy zespołowej, i nie obchodzą mnie – podniósł głos, widząc, że
Jacqueline otwiera usta, by zaprotestować – wasze poglądy i uprzedzenia. Weźcie
się w garść, jasne? A z tobą, Malfoy – dodał ciszej – porozmawiam po meczu.
Albus nie
odzywał się przez cały czas. Milczał w drodze na boisko i kiedy zaczynał się
mecz. Wolałam sobie nie wyobrażać, jak się czuje w tej sytuacji. Pamiętam, jak
w pierwszy dzień szkoły był wytykany palcami i wyśmiewany tylko dlatego, że
nazywał się Potter i trafił do Slytherinu. Wtedy Score oznajmił wszystkim, że
Al jest jego najlepszym przyjacielem, co oczywiście natychmiast pomogło. Mówił,
że nie obchodzi go rodzina Ala i inni też nie powinni się nią
interesować.
Nie za
bardzo wiedziałam, co powiedzieć, ale musiałam to zrobić, mimo
że warunki niespecjalnie nadawały się do głębokiej rozmowy o uczuciach.
– Al,
rozumiem cię, to naprawdę nie…
Przyłożył
palec do ust.
– Wiem.
Nieważne. Skup się na meczu.
Nie chciałam
naciskać. Jeśli nie miał ochoty o tym rozmawiać, nie mogłam go do tego zmuszać.
Spojrzałam
na boisko akurat wtedy, kiedy Jacqueline przerzuciła kafel przez obręcz.
– DZIESIĘĆ
PUNKTÓW DLA SLYTHERINU! – głos Jaya Farwella przedarł się przez wrzawę kibiców.
Zawsze zastanawiało mnie, jakim cudem tak mała liczba ludzi mogła zrobić taki
hałas.
Jacqueline
nie miała czasu na triumfalną pętlę wokół słupków. Razem z Asą i Nate'em
Zabinim okrążyli Lacey Northern, Krukonkę, która właśnie mknęła ku naszym
obręczom. Zabini wyprzedził ją i gwałtownie skręcił w jej stronę, zmuszając, by
zahamowała. Był to ryzykowny manewr, Northern mogła nie mieć aż tak szybkiego
refleksu, by zdążyć się zatrzymać. Jednak ona była cholerną Krukonką i po
prostu zanurkowała, wymijając Nate'a dołem. Została nagrodzona wiwatami, jednak
kibice nie cieszyli się długo.
– Rowle i
Nott nie dają za wygraną... Northern podaje kafla do Starnes... Starnes unika
tłuczka, kafel trafia do Zabiniego... DWADZIEŚCIA DO ZERA DLA SLYTHERINU! –
krzyknął Farwell, a jego dalsze słowa zostały zagłuszone przez oklaski
Ślizgonów.
Szukałam wzrokiem
Scorpiusa, który zwykle bardziej angażował się w grę. Jednak tym razem krążył
wysoko nad głowami pozostałych zawodników, a Andrew Corden, szukający Krukonów,
trzymał się blisko niego, jakby bał się, że go zgubi. Zapewne tak było, bowiem
Krukoni nie słynęli z dobrych szukających. Corden mógł jedynie mieć nadzieję,
że wyprzedzi Scorpiusa, gdy ten wypatrzy znicza.
Usłyszałam,
jak Jay Farwell krzyczy, że Krukoni zdobyli punkty, a przez trybuny Ślizgonów
przeszedł jęk zawodu. Odwróciłam się do Ala, by zapytać o aktualną sytuację, i
wtedy go zobaczyłam.
Chłopak z
łazienki, jak nazywałam go w myślach, stał obok Albusa jak gdyby nigdy nic i
bezczelnie wpatrywał się we mnie. Skórzana, niezapięta kurtka łopotała na
wietrze, podobnie jak przydługawe, czarne włosy. Jego ubranie było zupełnie
nieprzystosowane do pory roku: pod kurtką miał jedynie czarny podkoszulek, a
spodnie tego samego koloru wydawały się być z bardzo cienkiego materiału.
Jednak nie wyglądał na kogoś, kto zamarza. Dodatkowo miałam dziwne wrażenie,
jakbym tylko ja go widziała.
– Witaj,
Audrey. – Jego głos był głęboki, zupełnie nie pasował do drobnej sylwetki. Nie
krzyczał, a mimo hałasu słyszałam go bardzo wyraźnie. Otworzyłam usta ze
zdumienia. Nie mogłam pozbyć się uczucia, że powinnam wiedzieć, kim ten
człowiek jest. Powinnam też odezwać się do niego, ale po pierwsze nadal byłam w
lekkim szoku, a po drugie, jeśli faktycznie tylko ja go widziałam, nie
chciałam, żeby inni uznali mnie za wariatkę. W końcu nawet w świecie
czarodziejów rozmawianie ze zjawami, które pojawiają się raz na jakiś czas w
najmniej odpowiednich momentach, jest uznawane za troszkę odbiegające od
normy.
W tym
momencie Albus odwrócił się do mnie i ten moment wystarczył, żeby mój
tajemniczy prześladowca zniknął. Dosłownie rozpłynął się w powietrzu. Można by
powiedzieć, że się deportował, ale zniknięciu nie towarzyszyło
charakterystyczne trzaśnięcie.
– Zamknij
usta, bo się przeziębisz. – Al uśmiechnął się lekko. – Stało się coś?
Pokręciłam
głową; chciałam mu powiedzieć, żeby przestał się tak o mnie martwić. W ciągu
trzech dni zapytał osiem razy, czy wszystko w porządku. Można dostać
szału.
Kiedy
ponownie skupiłam się na grze, Zabini dostał tłuczkiem w brzuch i zleciał z
miotły. Oburzony tłum buczał, a pani Hooch przyznała Ślizgonom rzut wolny. Tym
sposobem zyskaliśmy przewagę pięćdziesięciu punktów i straciliśmy jednego z
lepszych zawodników. A mówią, że tylko Ślizgoni grają nieczysto.
Gra stawała
się coraz bardziej brutalna, a podniecenie meczem rosło z każdym podaniem
kafla. Tymczasem Malfoy nadal latał spokojnie nad głowami pozostałych
zawodników, czego Farwell nie omieszkał skomentować mówiąc, że szukający
Ślizgonów zachowuje się jak wyjątkowo leniwy gumochłon. Profesor McGonagall
krzyknęła, że jeżeli jeszcze raz zachowa się tak subiektywnie, dożywotnio
straci posadę komentatora w Hogwarcie. Niestety wrzasnęła prosto do mikrofonu i
mógł usłyszeć ją każdy uczeń. Cóż, zawsze wiedziałam, jak skończy się
komentowanie meczu Ślizgonów przez Gryfona.
– Boot ma
kafla, podaje do Northern... Northern unika tłuczka, znów podaje do Boota...
KOLEJNE DZIESIĘĆ PUNKTÓW DLA KRUKONÓW!
Zdążyłam
pomyśleć, że Malfoy mógłby się trochę pospieszyć – nasza przewaga zmniejszała
się w zastraszającym tempie – i w tym momencie zanurkował, a zaraz za nim Corden.
– Dawaj,
Score! – krzyknął Albus.
Malfoy
leciał w dół z zawrotną prędkością i wyglądało na to, że nie zamierzał
wyhamować. Było jasne, że tylko zwodzi Cordena i nie mam pojęcia, jak Krukon
mógł tego nie zauważyć.
Gdy byli tuż
nad ziemią i Scorpius miał pewność, że jego przeciwnik nie zdąży się zatrzymać,
poderwał miotłę do góry. Corden zarył w ziemię, przekoziołkował parę metrów
razem ze złamaną miotłą, upadł na plecy i już nie wstał. Został przeniesiony na
niewidzialnych noszach do skrzydła szpitalnego.
Teraz Malfoy
mógł spokojnie wypatrywać znicza, choć zdaje się, że znalazł go na początku gry
i nie spuszczał z niego oka. Pędził w stronę złotej piłeczki, jakby od tego
zależało jego życie (jestem prawie pewna, że w rzeczywistości tak było) i już
po chwili trzymał ją w zaciśniętej pięści. Ślizgoni wpadli w szał, wszyscy
ściskali, całowali i uśmiechali się do kogo tylko mogli. Nawet nie wiedziałam,
że tak potrafimy. Natomiast cała drużyna jakby zapomniała o wcześniejszym
incydencie w Wielkiej Sali i tłoczyła się wokół Malfoya, zapewne gratulując
sobie nawzajem.
Tłum powoli
wylewał się na błonia. Najpierw wiwatujący Ślizgoni, potem cała reszta
Hogwartu, która nie była już tak zadowolona z życia. Nie mogliśmy dostać się do
drużyny ani na błoniach, ani na korytarzach; udało nam się to dopiero w pokoju
wspólnym, kiedy niektórzy zniknęli w swoich dormitoriach albo innych ustronnych
miejscach. Gdy przecisnęliśmy się przez tłum do kominka, pod którym siedzieli
zawodnicy, Asa natychmiast zerwał się z miejsca i wziął mnie w objęcia, jakby
to była zupełnie naturalna rzecz, którą robił po każdym meczu. Uścisnął mnie
mocno, a ja nieśmiało poklepałam go po ramieniu. Nie podobała mi się ta
sytuacja, miałam ochotę użyć na nim jakiegoś ciekawego zaklęcia.
– Udało nam
się! Wygraliśmy! – krzyknął, odsuwając się ode mnie trochę. Mimo to nadal
czułam się nieswojo.
– Rowle,
jeśli jeszcze raz coś takiego zrobisz, zetrę ci ten głupi uśmieszek z twarzy,
rozumiemy się? – oznajmiłam, wyciągnąwszy różdżkę.
– Co tylko
zechcesz, kochanie – uśmiechnął się przesadnie szeroko. Wyminęłam go i usiadłam
na kanapie obok Scorpiusa, który był mniej szczęśliwy z wygranej niż zazwyczaj.
Wzięłam głęboki oddech i skrzyżowałam ręce na piersiach. Czas pogodzić dwóch
najlepszych przyjaciół.
– Wiesz, że
spieprzyłeś sprawę, tak? – Malfoy milczał (nie dziwię się, nikt z nas nie lubi
przyznawać się do błędu), więc mówiłam dalej. – To nie będzie łatwe, ale musisz
go przeprosić. I najlepiej zrób to teraz.
– Za co
niby?! – obruszył się. – Ja tylko wyrażałem swoje poglądy!
Spojrzałam
wymownie w sufit. Merlinie, dlaczego on jest taki tępy. Farwell miał rację,
czasem naprawdę zachowywał się jak gumochłon.
– Za to, że
obraziłeś jego rodzinę, idioto – powiedziałam spokojnym głosem.
Score
otworzył usta by coś powiedzieć, ale po chwili je zamknął i pokiwał
głową. – No, to na co czekasz? Idź do niego.
Malfoy wziął
głęboki oddech i powoli wstał. Mogłabym postawić dziesięć galeonów, że trzęsły
mu się nogi.
Posiedziałam
chwilę sama, ale gdy zauważyłam, że Asa zmierza w moim kierunku, podeszłam
szybko do Claire Rookwood i Lucy Greengrass. Nie miałam ochoty ponownie być
przez niego przytulona zwłaszcza, że wyglądał już na lekko wstawionego. Claire
i Lucy podały mi butelkę Ognistej Whisky, ale grzecznie podziękowałam. Dziś nie
chciałam pić; skoro miałam halucynacje na trzeźwo, wolałam nie myśleć, co by
się działo, gdybym była pijana. W ogóle nie chciałam tam siedzieć. Radość ze
zwycięstwa dziwnie wyparowała, chciałam tylko udać się do dormitorium, położyć
w łóżku i przetrząsnąć każde wspomnienie w poszukiwaniu mojego tajemniczego
znajomego. Zapewne bym tak zrobiła, gdyby nie Al i Scorpius, którzy,
najwyraźniej już pogodzeni, zawołali mnie do siebie. Uśmiechnęłam się, myśląc,
że może to znak, że wszystko wraca do normalności.
***
Jednak rano
nic nie było normalne. Po pierwsze, zaspałam, choć to można usprawiedliwić –
profesor Zabini wygonił nas do łóżek dopiero o czwartej rano. Całe szczęście,
że była niedziela i śniadanie zaczynało się dopiero o dziewiątej. Po drugie,
znów miałam tę dziwną wizję. Bardzo wyraźną i realistyczną, jakby ktoś włączył
w moim mózgu telewizor. Tym razem ukrywałam się za wielką, złotą kolumną
ozdobioną różnymi scenami, takimi jak centaur uczący jakieś dziecko strzelać z
łuku. W myślach pogratulowałam autorowi fantazji. Centaury nigdy w życiu
nie zaczną się zadawać z ludźmi.
Wyglądało na
to, że twórca tych kolumn naprawdę miał wybujałą wyobraźnię. Wyżej umieścił
jakiegoś wielkiego gościa, który odcinał łby Bardzo Wkurzonej Bestii. Wyglądała
trochę jak zirytowana tentakula, tylko o wiele bardziej groźna.
Odważyłam
się wyjrzeć zza filaru i aż podskoczyłam. Znajdowałam się w ogromnej,
półkolistej sali. Po przeciwnej stronie stało dwanaście tronów, a na nich
siedzieli ludzie jeszcze więksi niż Hagrid. Niemożliwe, żebym trafiła do nory
olbrzymów, ale na tym skończyły się moje pomysły dotyczące tego miejsca.
Jeden z
nich, ten siedzący na środku, wyraźnie miał nad pozostałymi jakąś władzę. W
jego ciemnej, krzaczastej brodzie co chwilę coś błyskało, jakby malutkie
pioruny.
– Nie możemy
jej jeszcze stamtąd zabrać! – zagrzmiał, uderzając pięścią w podłokietnik. Atmosfera
zrobiła się bardzo napięta.
– Zeusie, to
moja córka i ma już siedemnaście lat, wystarczająco dużo, by dowiedzieć się,
kim naprawdę jest! – Mężczyzna siedzący po jego lewej stronie zerwał się ze swojego
tronu ozdobionego kośćmi różnego rozmiaru. W jego oczach zapłonął dziwny,
czerwony blask. O kimkolwiek rozmawiali, współczułam tej dziewczynie ojca,
który wyglądał jak wokalista Fatalnych Jędz.
Wtedy
odezwała się jedna z kobiet, lecz była o wiele spokojniejsza i bardzo pewna
siebie. Ona z kolei przypominała mi Rowenę Ravenclaw ze starych obrazów.
– Hadesie,
jeśli za bardzo się pospieszymy, dziewczyna dozna szoku i możemy nie zdążyć do
letniego przesilenia.
– Będzie w
szoku jak wszyscy, którzy dowiedzieli się o swoim prawdziwym pochodzeniu –
warknął wokalista Fatalnych Jędz – więc przestań udawać, że się o nią martwisz.
Mój syn odwiedził ją dzisiaj...
– Nie
wtrącaj w to swojego syna – rzekł Zeus, również wstając. – Narada zostaje
przełożona na jutro, wtedy zadecydujemy o losie Audrey Baines.
Wtedy
właśnie ocknęłam się w swoim łóżku, cała spocona i zestresowana. W głowie
kłębiło mi się pełno chaotycznych myśli. Dlaczego śnią mi się takie rzeczy?
Dlaczego mój ojciec przypomina wokalistę zespołu, który już dawno przestał
istnieć? Dlaczego właściwie banda jakichś olbrzymów będzie decydować o moim
losie?
Miałam
wrażenie, jakby mój mózg miał zaraz wybuchnąć. Dlatego właśnie złamałam jedną
ze swoich najważniejszych zasad – pobiegłam do sypialni chłopców z mojego roku.