piątek, 16 października 2015

Miniaturka #3

 Hm. Dzień dobry? Czy mam się jeszcze z kim witać? (Jeśli nie, to tylko i wyłącznie moja wina, gratulacje, Dianka ;-;). Cóż, nie mam totalnie nic na swoje usprawiedliwienie, chyba że liczy się przeżycie trudnej operacji. Co prawda skłamałabym mówiąc, że lenistwo nie miało nic wspólnego z tym, że od dwóch miesięcy nic tu nie wstawiałam. Tym razem nie jest to rozdział, ale miniaturka, bo naszła mnie nagła wena na cudowny ship jakim jest AlxScore. No więc indżojcie i, jeśli ktokolwiek czyta, ładnie proszę o komentarz.

PS Do końca października lenię się w domu, więc możliwe, że pojawi się też rozdział.
___________________________________


– HEJ, POTTER! – krzyknął Scorpius Malfoy, a jego głos wyróżnił się na tle szumu panującego w Wielkiej Sali.
            – CZEGO CHCESZ, MALFOY? – odkrzyknął Albus Potter, krztusząc się ze śmiechu.
            – CHCĘ, ŻEBYŚ PODAŁ MI MASŁO. – Score rozpromienił się, słysząc śmiech Albusa.
            – WYSTARCZY WSTAĆ, MALFOY, TY LENIU!
            – Na litość boską, przestańcie wreszcie – mruknęła Molly Weasley, siedząca obok Scorpiusa. – To już przestaje być śmieszne.
            – JESTEM ZBYT NIEWYSPANY, ŻEBY POKONAĆ TAKĄ ODLEGŁOŚĆ – krzyknął Score w odpowiedzi, kompletnie ignorując Molly.
            – WIĘC MOGŁEŚ SPAĆ, ZAMIAST…
            – Potter! Malfoy! – Do stołu Ślizgonów podszedł Neville Longbottom, nauczyciel zielarstwa.
            – Słucham, panie profesorze? – Scorpius uniósł głowę, by obdarzyć swojego nauczyciela niewinnym spojrzeniem, przynajmniej tak niewinnym, na jakie było go stać w zaistniałej sytuacji.
            – Dlaczego tym razem wrzeszczysz na Pottera, siedzicie przy jednym stole.
            – Wiem, panie profesorze, ale Al jest o wiele za daleko – odparł Scorpius rzeczowym tonem, nie zwracając uwagi na prychnięcie Molly Weasley.
            Neville na chwilę zaniemówił, wpatrując się w Ślizgona. Doprawdy, każde nowe wytłumaczenie stawało się coraz głupsze. Ci dwaj byli kompletnie niereformowalni.
            – Al siedzi trzy krzesła dalej, Malfoy – burknęła Molly, kryjąc z zażenowaniem twarz w dłoniach opartych na stole.
            Scorpius zerknął na Albusa, który wbił wzrok w swój talerz, a na jego twarzy pojawił się delikatny rumieniec (który, zdaniem Scorpiusa, tylko dodawał mu uroku).
            – Nie chcę więcej słyszeć waszych krzyków w Wielkiej Sali ani na korytarzach, czy to jasne? Chyba że znowu chcecie narazić Slytherin na utratę punktów – zagroził Neville.
            – Przepraszamy, profesorze – wykrztusił wreszcie Albus. Dziwnie się czuł, zwracając się do niego tak oficjalnie, podczas gdy w domu był po prostu wujkiem Neville’em.
            – Tak, to się więcej nie powtórzy – dodał Scorpius, kiwając energicznie głową.
            Neville zmierzył ich powątpiewającym spojrzeniem, ale odszedł od stołu Ślizgonów i skierował się do wyjścia z Wielkiej Sali.
            – Może po prostu zamienię się miejscami z Albusem, żebyś nie usychał z tęsknoty za swoim chłopakiem? – zaproponowała znużona Molly.
            – On nie jest moim chłopakiem! – zaprotestował szybko Scorpius. Za szybko, ale zrozumiał to po czasie. Molly uniosła znacząco brwi, wzięła cały swój dobytek i podeszła do Albusa.
            Score jęknął cicho i zgarbił się nieco na krześle. Właśnie cały problem polegał na tym, że Potter nie był jego chłopakiem. I w dodatku przez sześć lat, które spędzili w Hogwarcie, ani razu nie zdradził jakichkolwiek oznak zainteresowania taką zmianą w ich relacji. Malfoy dopiero teraz zaczynał rozumieć, co jego ojciec miał na myśli mówiąc, że Potter prawie zawsze oznacza problemy. Ale na pewno nie chodziło mu o takie problemy, pomyślał Scorpius. Przetarł zmęczone oczy (powinien posłuchać wczoraj Albusa i nie czytać do trzeciej w nocy, tak, kolejna życiowa porażka), a gdy ponownie je otworzył, ujrzał przed sobą sprawcę większości jego aktualnych kłopotów.
            Albus Potter wyglądał tego dnia nadzwyczaj przystojnie, co z jednej strony sprawiało, że Scorpius czuł się, jakby święta przyszły trzy miesiące wcześniej, a z drugiej oznaczało, że w żadnym wypadku nie skupi się na pracy domowej z zielarstwa. Jego czarne włosy sterczały na wszystkie strony i aż się prosiły, żeby zanurzyć w nich palce albo chociaż potargać tak, jak to przed chwilą zrobił Al. Cudownie kontrastowały z zielonymi oczami Pottera, w które Scorpius mógłby wpatrywać się do końca swego marnego życia. Szczególnie uwielbiał kryjący się w nich błysk. Niezależnie od tego, czy Albus był zmęczony, smutny, czy tryskał energią, ten błysk zawsze można było odnaleźć w jego spojrzeniu. (W zasadzie była to też pierwsza rzecz, jaką zauważył jedenastoletni Scorpius podczas ich spotkania na peronie 9 i ¾). Natomiast jego usta… Merlinie, te usta! Lekko popękane od przebywania na wietrze i zimnie, a mimo to sprawiały wrażenie niesamowicie miękkich. Scorpius mógłby je opisywać godzinami, mógłby napisać o nich esej (ze szczególnym uwzględnieniem sposobu, w jaki Albus się uśmiechał), ale w zasadzie wystarczyło powiedzieć, że gdy na nie patrzył, z trudem powstrzymywał chęć pocałowania Ala przy wszystkich. Na domiar złego Potter znów miał na sobie granatowy sweter Scorpiusa, które nosił tak często, że powoli zaczynały pachnieć tak, jak on.
Ogarnij się w końcu. I przestań się gapić jak testral na kawał szynki.
Scorpius z trudem powrócił do rzeczywistości.
– I jak ty masz zamiar się teraz uczyć, hm? – zapytał Albus, wypiwszy łyk kawy z mlekiem. – Przecież na niczym się nie skupisz. – I tak mam z tym problemy. – Mówiłem ci wczoraj, żebyś nie czytał do późna. – Al westchnął i pokręcił głową. – Jak dziecko, naprawdę.
– Trudno – odparł Scorpius. To był jeden z tych dni, kiedy było mu obojętne wszystko oprócz Pottera. – Najwyżej Longbottom da mi O.
Albus spojrzał na niego z dezaprobatą, po czym zmarszczył brwi i szybko dokończył swoje płatki. Scorpius obserwował go, choć co chwilę upominał się w myślach, żeby się nie gapić. Nagle Al wstał, gwałtownie odsuwając od siebie pusty już talerz.
– Chodź, Malfoy – powiedział, pokazując mu, żeby podniósł się z miejsca. W jedną rękę Scorpiusa wsunął niedojedzony tost, mrucząc przy tym coś w rodzaju „zjesz później”, natomiast w drugą swoją ciepłą dłoń. Scorpius poczuł, jak jego policzki się zaczerwieniły, przez co nawrzeszczał na siebie w myślach, że zachowuje się jak trzynastoletnia dziewczynka.
– Molly, idziesz? – zawołał Al do swojej kuzynki, pogrążonej w rozmowie z Alexandrem Nottem.
            – Zaraz do was dołączę, gołąbeczki! – odkrzyknęła, spoglądając na nich. Z pewnością zauważyła czerwoną twarz Scorpiusa, co oznaczało, że nie da mu o tym zapomnieć przez parę następnych dni. Score był na siebie zły. Przecież tak często nawiązywali kontakt fizyczny, czasem nawet spali w jednym łóżku, powinien się już przyzwyczaić do dotyku Albusa.
            Dość tego. Jesteś Malfoyem, niezależnym i samowystarczalnym, żaden Potter więcej nie sprawi, że zachowasz się jak idiota, postanowił, podczas gdy rzeczony Potter ciągnął go przez zatłoczone korytarze.
            I właśnie wtedy znów na kogoś wpadł. Gdzieś z dołu rozległ się zduszony jęk i przeklinanie, a obok ciche plaśnięcie – to Albus przywalił sobie dłonią w czoło. Scorpius natychmiast uklęknął, żeby pomóc jakiemuś Krukonowi – na oko trzecioklasiście – pozbierać rzeczy, które wysypały się z jego torby.
            – Boże, przepraszam, nie zauważyłem cię, nic ci nie jest? Przepraszam, naprawdę nie chciałem… strasznie mi przykro, na pewno wszystko w porządku?
            Albus odchrząknął.
            – Score, plączesz się – upomniał go. Malfoy nie patrzył na niego, ale w głosie było słychać, że ledwo powstrzymuje śmiech.
            – Zniszczyłeś moje wypracowanie! – jęknął chłopiec. – Lupin mnie zabije!
            Scorpius również o mało nie parsknął śmiechem. Ciężko było mu wyobrazić sobie Teddy’ego zabijającego kogokolwiek.
            – Zaraz to usuniemy – odparł Ślizgon, wyciągając różdżkę. – Chłoszczyść! – mruknął i chwilę później zbędny atrament zniknął z pergaminu. Chciał zrobić to samo z resztą książek i papierów w torbie, ale Krukon zamknął ją szybko i pobiegł w swoją stronę.
            – Nawet nie podziękował! – prychnął Score, również podnosząc się z podłogi. – Naprawdę, młodzież w tych czasach jest coraz gorsza!
            – Za to, że wylałeś na niego atrament? Też bym ci nie podziękował – odparł Albus, wciąż rozbawiony tą sytuacją. Scorpius spojrzał na niego z wyrzutem. – Następnym razem patrz pod nogi, wielkoludzie, nie wszyscy są wysocy.
            – Dobrze słyszę, że nasz kochany Malfoy znów kogoś potrącił? – Za ich plecami rozległ się głos Molly Weasley. – Gołąbeczki, tamujecie ruch. – Popchnęła ich do przodu.
            – Dzisiaj dopiero pierwszą osobę! – oburzył się Scorpius. – Dam wam wszystkim Szkiele–Wzro na święta.
            – Proponuję, żebyś przestał gapić się na Ala, to powinno wystarczyć – odparła Molly niewinnie. Scorpius nagle poczuł chęć rzucenia na nią jakiegoś uroku. Jednak zamiast tego nie odzywał się przez całą drogę do lochów, przysłuchując się tylko ich rozmowie o ostatniej lekcji obrony przed czarną magią. Teddy opowiadał im o inferiusach, co faktycznie było jednym z ciekawszych tematów.
            Pokój wspólny Ślizgonów jak zwykle pękał w szwach. Zajęte zostały wszystkie kanapy, fotele, krzesła oraz stoliki i to nie tylko przez wychowanków domu Slytherina. Przy kominku roiło się od Puchonów, którzy ćwiczyli zaklęcie przywołujące pod okiem starszych Ślizgonów. Dzięki nim w powietrzu śmigało mnóstwo przedmiotów, począwszy na pergaminach i piórach, a skończywszy na pustych klatkach i skórzanych poduszkach. Praktycznie każdy stolik został zajęty przez Krukonów i ich ślizgońskich partnerów. Najmniej było Gryfonów, którzy z kolei tłoczyli się przy regale z eliksirami na przeróżne dolegliwości, ustawionym w kącie pomieszczenia. Z głośnych rozmów wynikało, że szczególnie popularny był eliksir na kaca, a wywar łagodzący bóle brzucha powoli się kończył. Scorpius modlił się tylko, by nie doszło do bójki o ostatnie krople – jako prefekt musiałby powstrzymać delikwentów przed rozwaleniem całej szkoły. Z kolei podłoga usiana była tymi, którzy w weekend nie musieli jeszcze przygotowywać się do ważnych egzaminów i zamiast tego grali w szachy, Eksplodującego Durnia albo wymieniali się kartami z czekoladowych żab. W całym salonie panował harmider porównywalny do hałasu w Wielkiej Sali podczas posiłków, ale nikomu specjalnie to nie przeszkadzało. A jeśli nawet, to zawsze mógł się przenieść do biblioteki.
            – Dlaczego mam wrażenie, że jest tu więcej Puchonów niż w ich własnej piwnicy? – westchnęła Molly, szukając wzrokiem swoich kuzynów.
            – Bardzo możliwe, skoro mamy tu połowę populacji Hogwartu – odparł Albus, siadając przy jedynym wolnym stoliku, który jak zwykle czekał na ich trójkę. Stał nieco dalej od wszystkich strategicznych punktów w pokoju wspólnym, ale za to zapewniał minimum prywatności i spokoju, jakie było potrzebne do nauki.
Scorpius poszedł w jego ślady, z tą różnicą, że był pewny, iż dzisiaj nie napisze ani jednego logicznego zdania.
***
Dziewięć godzin, dwa posiłki i trzynaście zmarnowanych rolek pergaminu później, sfrustrowany Scorpius Malfoy odłożył pióro i przeciągnął się na krześle. Zmierzwił palcami włosy, a następnie zgniótł w kulkę kolejną wersję swojego wypracowania. Molly posłała mu karcące spojrzenie znad swojej pracy. Scorpius rozejrzał się po pokoju wspólnym. Było w nim o wiele mniej Puchonów i Krukonów, a o wiele więcej Ślizgonów, dzięki czemu zrobiło się ciszej i spokojniej niż za dnia. Coraz większa ilość ludzi robiła to samo, co Score, czyli porzucała pracę domową na rzecz lepszych rozrywek. Młodsi Ślizgoni stłoczyli się w ciemnym kąciku, oglądając coś w rękach jednego z nich. Wyglądało to na jakiś nielegalny przedmiot, ale Scorpius był zbyt zmęczony, by interweniować. Zresztą była jeszcze Rose Weasley, która zamiast pić kremowe piwo (i oby tylko to), mogłaby raz zainteresować się utrzymaniem porządku w ich małym społeczeństwie.
            Minęło jeszcze trochę czasu i spokój zachowali jedynie siódmoklasiści oraz Albus i Molly, co niesamowicie irytowało Scorpiusa. Spojrzał na Ala (to nieprawda, że przez cały dzień robił tylko to, miał przecież przerwy na jedzenie), jednak Potter był całkowicie pogrążony w swoim świecie magicznych roślinek i ich właściwości. Kompletnie nie zauważał jednego, nic nie znaczącego, beznadziejnie w nim zakochanego Scorpiusa Malfoya.
            – Aaaal – powiedział cicho, niezdecydowany, czy chce zwrócić na siebie jego uwagę, czy też lepiej pozwolić mu w spokoju dokończyć wypracowanie. Chwilę rozważał wszystkie za i przeciw, po czym stwierdził, że Albusowi należy się przerwa. W końcu spędził nad książkami już tyle czasu, że na pewno bolą go oczy. Uśmiechnął się pod nosem. Całe zmęczenie ulotniło się w mgnieniu oka. Postanowił zacząć od czegoś prawie niedostrzegalnego, co i tak nie zrobi im różnicy. Zabębnił palcami w stolik, kilka razy wystukał refren popularnej ostatnio piosenki, lecz zgodnie z oczekiwaniami nie przyniosło to żadnego efektu. Oparł więc głowę na rękach i zwrócił ją w stronę swojej ofiary.
            – Albusieee – powtórzył jego imię, tym razem o wiele głośniej. Zero reakcji. Nawet nie drgnął. Score sięgnął więc po cięższą artylerię. – Albusie Severusie Potterze. – Normalnie dostałby za po głowie, jeśli miałby szczęście. Albus nienawidził swojego drugiego imienia prawie tak, jak Scorpius swojego, jednak tym razem jedyną reakcją było zmarszczenie brwi. Score uznał to za dobry znak, choć Al równie dobrze mógł myśleć o czymś związanym z wypracowaniem. Zamilkł na chwilę, podczas której Molly triumfalnie postawiła ostatnią kropkę, szybko zebrała swoje rzeczy i, nic nie mówiąc, zniknęła w swoim dormitorium. Tymczasem Scorpius znów skupił całą swoją uwagę na Alu.
            – Potter! – syknął niespodziewanie jadowitym głosem, jednocześnie uderzając dłonią w stół. Albus podskoczył, przestraszony, i rozejrzał się trochę nieprzytomnie. – Skończ już z tym – powiedział Score, tym razem już łagodniej. – Poróbmy coś ciekawego, nudzi mi się. – Zabrzmiał jak rozpieszczone dziecko, ale nie dbał o to. Naprawdę potrzebował uwagi Albusa.
            – Score – jęknął Al, wyraźnie zmęczony – padam z nóg, a mam jeszcze pół stopy pergaminu… Co ty robisz? – Nie miał siły przeszkodzić Scorpiusowi, który bez słowa zaczął zbierać wszystkie książki i  zwijać pergaminy, dlatego po prostu biernie mu się przyglądał.
            – Nie ma sensu, żebyś dalej to pisał, skoro jesteś taki zmęczony – oznajmił Scopius. – Musisz zmienić otoczenie – dodał głosem nieznoszącym sprzeciwu.
            Albus siedział bezradnie, zastanawiając się, co też znowu ubzdurał sobie Score, podczas gdy Malfoy pobiegł do dormitorium po „niezbędne rzeczy”. Wrócił kilka minut później ze szkolną torbą wypchaną czymś po brzegi. Al z ciężkim sercem wstał i podążył za nim do wyjścia, a potem przez prawie puste korytarze. Po drodze próbował wybić mu z głowy ten szaleńczy pomysł, którym nadal nie chciał się podzielić.
            – Malfoy, ostrzegam cię, jest ósma wieczorem, jeśli ktoś nas przyłapie…
            – Na korytarzach można przebywać do dziewiątej, Potter, zresztą jestem prefektem.
            – No właśnie, powinieneś dawać dobry przykład. Poza tym nie sądzę, żebyśmy grzecznie wrócili za godzinę do łóżek – spojrzał z ukosa na przyjaciela.
            – Dlatego mamy pelerynkę – szepnął konspiracyjnie Scorpius. Pogratulował sobie w duchu pozbawienia Albusa wszystkich argumentów. – Mój drogi, jednak z jakiegoś powodu jestem w Slytherinie, prawda?
            Al spojrzał wymownie w sufit, choć w zasadzie tylko udawał zdenerwowanego, a tak naprawdę umierał z ciekawości. Przez całą drogę próbował dowiedzieć się, gdzie właściwie idą, ale Scorpius był zawzięty jak nigdy. Za każdym razem uśmiechał się tajemniczo i natychmiast zmieniał temat. W końcu tak pogrążyli się w rozmowie na temat ostatniego meczu quidditcha w lidze angielskiej, że Al przestał zwracać uwagę na drogę i nawet nie zauważył, jak wspinali się po wąskich schodach prowadzących na Wieżę Północną.
            – Jastrzębie były dobre, ale trzy sezony temu, Score! – wysapał Albus, gdy wreszcie zatrzymali się na szczycie. Dopiero wtedy dotarło do niego, gdzie się znajdują. – Zwariowałeś?! Wracamy na dół, natychmiast.
            – Jak chcesz, ja się stąd nie ruszam. – Scorpius usiadł na rozłożonym wcześniej kocu, poklepał miejsce obok siebie i spojrzał na Albusa tymi swoimi szarymi oczami, którym Potter nigdy nie mógł się oprzeć. Chcąc nie chcąc, dołączył do Score’a, który okrył ich drugim kocem.
            – Prefekt – prychnął Al. – Powinienem na ciebie naskarżyć. Nie dość, że sam łamie przepisy, to jeszcze demoralizuje innych uczniów!
            Do Scorpiusa ledwie docierały słowa Ala. Siedział tak blisko, że stykali się ramionami, i cały zmysł dotyku Score’a ograniczył się do tego miejsca. Spojrzał na poruszające się wargi Pottera i poczuł, że zaraz zrobi coś niewyobrażalnie głupiego.
            – Jak tylko stąd wyjdziemy, od razu idę do McGonagall. Ludzi, którzy są zmęczeni, prowadzi się do łóżka, a nie…
            – Cicho bądź, Potter – przerwał mu Scorpius, przenosząc wzrok na oczy Ala. W panującym półmroku prawie nie widział ich koloru, ale w każdej chwili mógł go przywołać w wyobraźni.
            Naprawdę nie wiedział, kiedy to się stało. W jednej chwili siedzieli, wpatrując się sobie w oczy, a w następnej Score całował swojego najlepszego przyjaciela prosto w te popękane, miękkie usta. Kiedy dotarło do niego, co robi, chciał natychmiast przestać i przeprosić Ala (a potem najpewniej wyjechać do Afryki i rozpocząć życie pustelnika), lecz w porę zorientował się, że Potter oddaje pocałunek z nie mniejszym zaangażowaniem. Score położył drżącą dłoń na policzku Albusa i poczuł, jak Al uśmiecha się delikatnie, wciąż go całując. Chwilę później jego palce znalazły się na szyi Score’a, ale nie pozostały tam długo, ponieważ Al zdecydował, że o wiele lepiej będzie im we włosach tego podstępnego Malfoya.
            To było najlepsze uczucie, jakiego Scorpius doświadczył w całym swoim życiu. Przebijało nawet wygranie meczu quidditcha, i to kilkakrotnie. Mimo że z początku pocałunek był trochę niezręczny, nie zwracali na to uwagi. Szczerze mówiąc, nie zauważyliby nawet, gdyby Czarny Pan wstał z martwych i zaczął stepować tuż przed ich nosami.
            Żaden z nich nie miał pojęcia, ile to trwało i w zasadzie nie było im to potrzebne. Gdy wreszcie oderwali się od siebie, Al natychmiast ukrył twarz w szyi Scorpiusa i objął go mocno. Score, niewiele myśląc przyciągnął do siebie Albusa i przez chwilę siedział nieruchomo, wdychając jego zapach. Czuł się, jakby cały jego mózg się zawiesił, otumaniony bliskością Ala, której rozpaczliwie pragnął przez tyle lat.
            – Score? – wymamrotał Albus po pewnym czasie, a jego oddech połaskotał Scorpiusa w szyję. – Wydaje mi się, że jestem w tobie strasznie zakochany.