piątek, 16 października 2015

Miniaturka #3

 Hm. Dzień dobry? Czy mam się jeszcze z kim witać? (Jeśli nie, to tylko i wyłącznie moja wina, gratulacje, Dianka ;-;). Cóż, nie mam totalnie nic na swoje usprawiedliwienie, chyba że liczy się przeżycie trudnej operacji. Co prawda skłamałabym mówiąc, że lenistwo nie miało nic wspólnego z tym, że od dwóch miesięcy nic tu nie wstawiałam. Tym razem nie jest to rozdział, ale miniaturka, bo naszła mnie nagła wena na cudowny ship jakim jest AlxScore. No więc indżojcie i, jeśli ktokolwiek czyta, ładnie proszę o komentarz.

PS Do końca października lenię się w domu, więc możliwe, że pojawi się też rozdział.
___________________________________


– HEJ, POTTER! – krzyknął Scorpius Malfoy, a jego głos wyróżnił się na tle szumu panującego w Wielkiej Sali.
            – CZEGO CHCESZ, MALFOY? – odkrzyknął Albus Potter, krztusząc się ze śmiechu.
            – CHCĘ, ŻEBYŚ PODAŁ MI MASŁO. – Score rozpromienił się, słysząc śmiech Albusa.
            – WYSTARCZY WSTAĆ, MALFOY, TY LENIU!
            – Na litość boską, przestańcie wreszcie – mruknęła Molly Weasley, siedząca obok Scorpiusa. – To już przestaje być śmieszne.
            – JESTEM ZBYT NIEWYSPANY, ŻEBY POKONAĆ TAKĄ ODLEGŁOŚĆ – krzyknął Score w odpowiedzi, kompletnie ignorując Molly.
            – WIĘC MOGŁEŚ SPAĆ, ZAMIAST…
            – Potter! Malfoy! – Do stołu Ślizgonów podszedł Neville Longbottom, nauczyciel zielarstwa.
            – Słucham, panie profesorze? – Scorpius uniósł głowę, by obdarzyć swojego nauczyciela niewinnym spojrzeniem, przynajmniej tak niewinnym, na jakie było go stać w zaistniałej sytuacji.
            – Dlaczego tym razem wrzeszczysz na Pottera, siedzicie przy jednym stole.
            – Wiem, panie profesorze, ale Al jest o wiele za daleko – odparł Scorpius rzeczowym tonem, nie zwracając uwagi na prychnięcie Molly Weasley.
            Neville na chwilę zaniemówił, wpatrując się w Ślizgona. Doprawdy, każde nowe wytłumaczenie stawało się coraz głupsze. Ci dwaj byli kompletnie niereformowalni.
            – Al siedzi trzy krzesła dalej, Malfoy – burknęła Molly, kryjąc z zażenowaniem twarz w dłoniach opartych na stole.
            Scorpius zerknął na Albusa, który wbił wzrok w swój talerz, a na jego twarzy pojawił się delikatny rumieniec (który, zdaniem Scorpiusa, tylko dodawał mu uroku).
            – Nie chcę więcej słyszeć waszych krzyków w Wielkiej Sali ani na korytarzach, czy to jasne? Chyba że znowu chcecie narazić Slytherin na utratę punktów – zagroził Neville.
            – Przepraszamy, profesorze – wykrztusił wreszcie Albus. Dziwnie się czuł, zwracając się do niego tak oficjalnie, podczas gdy w domu był po prostu wujkiem Neville’em.
            – Tak, to się więcej nie powtórzy – dodał Scorpius, kiwając energicznie głową.
            Neville zmierzył ich powątpiewającym spojrzeniem, ale odszedł od stołu Ślizgonów i skierował się do wyjścia z Wielkiej Sali.
            – Może po prostu zamienię się miejscami z Albusem, żebyś nie usychał z tęsknoty za swoim chłopakiem? – zaproponowała znużona Molly.
            – On nie jest moim chłopakiem! – zaprotestował szybko Scorpius. Za szybko, ale zrozumiał to po czasie. Molly uniosła znacząco brwi, wzięła cały swój dobytek i podeszła do Albusa.
            Score jęknął cicho i zgarbił się nieco na krześle. Właśnie cały problem polegał na tym, że Potter nie był jego chłopakiem. I w dodatku przez sześć lat, które spędzili w Hogwarcie, ani razu nie zdradził jakichkolwiek oznak zainteresowania taką zmianą w ich relacji. Malfoy dopiero teraz zaczynał rozumieć, co jego ojciec miał na myśli mówiąc, że Potter prawie zawsze oznacza problemy. Ale na pewno nie chodziło mu o takie problemy, pomyślał Scorpius. Przetarł zmęczone oczy (powinien posłuchać wczoraj Albusa i nie czytać do trzeciej w nocy, tak, kolejna życiowa porażka), a gdy ponownie je otworzył, ujrzał przed sobą sprawcę większości jego aktualnych kłopotów.
            Albus Potter wyglądał tego dnia nadzwyczaj przystojnie, co z jednej strony sprawiało, że Scorpius czuł się, jakby święta przyszły trzy miesiące wcześniej, a z drugiej oznaczało, że w żadnym wypadku nie skupi się na pracy domowej z zielarstwa. Jego czarne włosy sterczały na wszystkie strony i aż się prosiły, żeby zanurzyć w nich palce albo chociaż potargać tak, jak to przed chwilą zrobił Al. Cudownie kontrastowały z zielonymi oczami Pottera, w które Scorpius mógłby wpatrywać się do końca swego marnego życia. Szczególnie uwielbiał kryjący się w nich błysk. Niezależnie od tego, czy Albus był zmęczony, smutny, czy tryskał energią, ten błysk zawsze można było odnaleźć w jego spojrzeniu. (W zasadzie była to też pierwsza rzecz, jaką zauważył jedenastoletni Scorpius podczas ich spotkania na peronie 9 i ¾). Natomiast jego usta… Merlinie, te usta! Lekko popękane od przebywania na wietrze i zimnie, a mimo to sprawiały wrażenie niesamowicie miękkich. Scorpius mógłby je opisywać godzinami, mógłby napisać o nich esej (ze szczególnym uwzględnieniem sposobu, w jaki Albus się uśmiechał), ale w zasadzie wystarczyło powiedzieć, że gdy na nie patrzył, z trudem powstrzymywał chęć pocałowania Ala przy wszystkich. Na domiar złego Potter znów miał na sobie granatowy sweter Scorpiusa, które nosił tak często, że powoli zaczynały pachnieć tak, jak on.
Ogarnij się w końcu. I przestań się gapić jak testral na kawał szynki.
Scorpius z trudem powrócił do rzeczywistości.
– I jak ty masz zamiar się teraz uczyć, hm? – zapytał Albus, wypiwszy łyk kawy z mlekiem. – Przecież na niczym się nie skupisz. – I tak mam z tym problemy. – Mówiłem ci wczoraj, żebyś nie czytał do późna. – Al westchnął i pokręcił głową. – Jak dziecko, naprawdę.
– Trudno – odparł Scorpius. To był jeden z tych dni, kiedy było mu obojętne wszystko oprócz Pottera. – Najwyżej Longbottom da mi O.
Albus spojrzał na niego z dezaprobatą, po czym zmarszczył brwi i szybko dokończył swoje płatki. Scorpius obserwował go, choć co chwilę upominał się w myślach, żeby się nie gapić. Nagle Al wstał, gwałtownie odsuwając od siebie pusty już talerz.
– Chodź, Malfoy – powiedział, pokazując mu, żeby podniósł się z miejsca. W jedną rękę Scorpiusa wsunął niedojedzony tost, mrucząc przy tym coś w rodzaju „zjesz później”, natomiast w drugą swoją ciepłą dłoń. Scorpius poczuł, jak jego policzki się zaczerwieniły, przez co nawrzeszczał na siebie w myślach, że zachowuje się jak trzynastoletnia dziewczynka.
– Molly, idziesz? – zawołał Al do swojej kuzynki, pogrążonej w rozmowie z Alexandrem Nottem.
            – Zaraz do was dołączę, gołąbeczki! – odkrzyknęła, spoglądając na nich. Z pewnością zauważyła czerwoną twarz Scorpiusa, co oznaczało, że nie da mu o tym zapomnieć przez parę następnych dni. Score był na siebie zły. Przecież tak często nawiązywali kontakt fizyczny, czasem nawet spali w jednym łóżku, powinien się już przyzwyczaić do dotyku Albusa.
            Dość tego. Jesteś Malfoyem, niezależnym i samowystarczalnym, żaden Potter więcej nie sprawi, że zachowasz się jak idiota, postanowił, podczas gdy rzeczony Potter ciągnął go przez zatłoczone korytarze.
            I właśnie wtedy znów na kogoś wpadł. Gdzieś z dołu rozległ się zduszony jęk i przeklinanie, a obok ciche plaśnięcie – to Albus przywalił sobie dłonią w czoło. Scorpius natychmiast uklęknął, żeby pomóc jakiemuś Krukonowi – na oko trzecioklasiście – pozbierać rzeczy, które wysypały się z jego torby.
            – Boże, przepraszam, nie zauważyłem cię, nic ci nie jest? Przepraszam, naprawdę nie chciałem… strasznie mi przykro, na pewno wszystko w porządku?
            Albus odchrząknął.
            – Score, plączesz się – upomniał go. Malfoy nie patrzył na niego, ale w głosie było słychać, że ledwo powstrzymuje śmiech.
            – Zniszczyłeś moje wypracowanie! – jęknął chłopiec. – Lupin mnie zabije!
            Scorpius również o mało nie parsknął śmiechem. Ciężko było mu wyobrazić sobie Teddy’ego zabijającego kogokolwiek.
            – Zaraz to usuniemy – odparł Ślizgon, wyciągając różdżkę. – Chłoszczyść! – mruknął i chwilę później zbędny atrament zniknął z pergaminu. Chciał zrobić to samo z resztą książek i papierów w torbie, ale Krukon zamknął ją szybko i pobiegł w swoją stronę.
            – Nawet nie podziękował! – prychnął Score, również podnosząc się z podłogi. – Naprawdę, młodzież w tych czasach jest coraz gorsza!
            – Za to, że wylałeś na niego atrament? Też bym ci nie podziękował – odparł Albus, wciąż rozbawiony tą sytuacją. Scorpius spojrzał na niego z wyrzutem. – Następnym razem patrz pod nogi, wielkoludzie, nie wszyscy są wysocy.
            – Dobrze słyszę, że nasz kochany Malfoy znów kogoś potrącił? – Za ich plecami rozległ się głos Molly Weasley. – Gołąbeczki, tamujecie ruch. – Popchnęła ich do przodu.
            – Dzisiaj dopiero pierwszą osobę! – oburzył się Scorpius. – Dam wam wszystkim Szkiele–Wzro na święta.
            – Proponuję, żebyś przestał gapić się na Ala, to powinno wystarczyć – odparła Molly niewinnie. Scorpius nagle poczuł chęć rzucenia na nią jakiegoś uroku. Jednak zamiast tego nie odzywał się przez całą drogę do lochów, przysłuchując się tylko ich rozmowie o ostatniej lekcji obrony przed czarną magią. Teddy opowiadał im o inferiusach, co faktycznie było jednym z ciekawszych tematów.
            Pokój wspólny Ślizgonów jak zwykle pękał w szwach. Zajęte zostały wszystkie kanapy, fotele, krzesła oraz stoliki i to nie tylko przez wychowanków domu Slytherina. Przy kominku roiło się od Puchonów, którzy ćwiczyli zaklęcie przywołujące pod okiem starszych Ślizgonów. Dzięki nim w powietrzu śmigało mnóstwo przedmiotów, począwszy na pergaminach i piórach, a skończywszy na pustych klatkach i skórzanych poduszkach. Praktycznie każdy stolik został zajęty przez Krukonów i ich ślizgońskich partnerów. Najmniej było Gryfonów, którzy z kolei tłoczyli się przy regale z eliksirami na przeróżne dolegliwości, ustawionym w kącie pomieszczenia. Z głośnych rozmów wynikało, że szczególnie popularny był eliksir na kaca, a wywar łagodzący bóle brzucha powoli się kończył. Scorpius modlił się tylko, by nie doszło do bójki o ostatnie krople – jako prefekt musiałby powstrzymać delikwentów przed rozwaleniem całej szkoły. Z kolei podłoga usiana była tymi, którzy w weekend nie musieli jeszcze przygotowywać się do ważnych egzaminów i zamiast tego grali w szachy, Eksplodującego Durnia albo wymieniali się kartami z czekoladowych żab. W całym salonie panował harmider porównywalny do hałasu w Wielkiej Sali podczas posiłków, ale nikomu specjalnie to nie przeszkadzało. A jeśli nawet, to zawsze mógł się przenieść do biblioteki.
            – Dlaczego mam wrażenie, że jest tu więcej Puchonów niż w ich własnej piwnicy? – westchnęła Molly, szukając wzrokiem swoich kuzynów.
            – Bardzo możliwe, skoro mamy tu połowę populacji Hogwartu – odparł Albus, siadając przy jedynym wolnym stoliku, który jak zwykle czekał na ich trójkę. Stał nieco dalej od wszystkich strategicznych punktów w pokoju wspólnym, ale za to zapewniał minimum prywatności i spokoju, jakie było potrzebne do nauki.
Scorpius poszedł w jego ślady, z tą różnicą, że był pewny, iż dzisiaj nie napisze ani jednego logicznego zdania.
***
Dziewięć godzin, dwa posiłki i trzynaście zmarnowanych rolek pergaminu później, sfrustrowany Scorpius Malfoy odłożył pióro i przeciągnął się na krześle. Zmierzwił palcami włosy, a następnie zgniótł w kulkę kolejną wersję swojego wypracowania. Molly posłała mu karcące spojrzenie znad swojej pracy. Scorpius rozejrzał się po pokoju wspólnym. Było w nim o wiele mniej Puchonów i Krukonów, a o wiele więcej Ślizgonów, dzięki czemu zrobiło się ciszej i spokojniej niż za dnia. Coraz większa ilość ludzi robiła to samo, co Score, czyli porzucała pracę domową na rzecz lepszych rozrywek. Młodsi Ślizgoni stłoczyli się w ciemnym kąciku, oglądając coś w rękach jednego z nich. Wyglądało to na jakiś nielegalny przedmiot, ale Scorpius był zbyt zmęczony, by interweniować. Zresztą była jeszcze Rose Weasley, która zamiast pić kremowe piwo (i oby tylko to), mogłaby raz zainteresować się utrzymaniem porządku w ich małym społeczeństwie.
            Minęło jeszcze trochę czasu i spokój zachowali jedynie siódmoklasiści oraz Albus i Molly, co niesamowicie irytowało Scorpiusa. Spojrzał na Ala (to nieprawda, że przez cały dzień robił tylko to, miał przecież przerwy na jedzenie), jednak Potter był całkowicie pogrążony w swoim świecie magicznych roślinek i ich właściwości. Kompletnie nie zauważał jednego, nic nie znaczącego, beznadziejnie w nim zakochanego Scorpiusa Malfoya.
            – Aaaal – powiedział cicho, niezdecydowany, czy chce zwrócić na siebie jego uwagę, czy też lepiej pozwolić mu w spokoju dokończyć wypracowanie. Chwilę rozważał wszystkie za i przeciw, po czym stwierdził, że Albusowi należy się przerwa. W końcu spędził nad książkami już tyle czasu, że na pewno bolą go oczy. Uśmiechnął się pod nosem. Całe zmęczenie ulotniło się w mgnieniu oka. Postanowił zacząć od czegoś prawie niedostrzegalnego, co i tak nie zrobi im różnicy. Zabębnił palcami w stolik, kilka razy wystukał refren popularnej ostatnio piosenki, lecz zgodnie z oczekiwaniami nie przyniosło to żadnego efektu. Oparł więc głowę na rękach i zwrócił ją w stronę swojej ofiary.
            – Albusieee – powtórzył jego imię, tym razem o wiele głośniej. Zero reakcji. Nawet nie drgnął. Score sięgnął więc po cięższą artylerię. – Albusie Severusie Potterze. – Normalnie dostałby za po głowie, jeśli miałby szczęście. Albus nienawidził swojego drugiego imienia prawie tak, jak Scorpius swojego, jednak tym razem jedyną reakcją było zmarszczenie brwi. Score uznał to za dobry znak, choć Al równie dobrze mógł myśleć o czymś związanym z wypracowaniem. Zamilkł na chwilę, podczas której Molly triumfalnie postawiła ostatnią kropkę, szybko zebrała swoje rzeczy i, nic nie mówiąc, zniknęła w swoim dormitorium. Tymczasem Scorpius znów skupił całą swoją uwagę na Alu.
            – Potter! – syknął niespodziewanie jadowitym głosem, jednocześnie uderzając dłonią w stół. Albus podskoczył, przestraszony, i rozejrzał się trochę nieprzytomnie. – Skończ już z tym – powiedział Score, tym razem już łagodniej. – Poróbmy coś ciekawego, nudzi mi się. – Zabrzmiał jak rozpieszczone dziecko, ale nie dbał o to. Naprawdę potrzebował uwagi Albusa.
            – Score – jęknął Al, wyraźnie zmęczony – padam z nóg, a mam jeszcze pół stopy pergaminu… Co ty robisz? – Nie miał siły przeszkodzić Scorpiusowi, który bez słowa zaczął zbierać wszystkie książki i  zwijać pergaminy, dlatego po prostu biernie mu się przyglądał.
            – Nie ma sensu, żebyś dalej to pisał, skoro jesteś taki zmęczony – oznajmił Scopius. – Musisz zmienić otoczenie – dodał głosem nieznoszącym sprzeciwu.
            Albus siedział bezradnie, zastanawiając się, co też znowu ubzdurał sobie Score, podczas gdy Malfoy pobiegł do dormitorium po „niezbędne rzeczy”. Wrócił kilka minut później ze szkolną torbą wypchaną czymś po brzegi. Al z ciężkim sercem wstał i podążył za nim do wyjścia, a potem przez prawie puste korytarze. Po drodze próbował wybić mu z głowy ten szaleńczy pomysł, którym nadal nie chciał się podzielić.
            – Malfoy, ostrzegam cię, jest ósma wieczorem, jeśli ktoś nas przyłapie…
            – Na korytarzach można przebywać do dziewiątej, Potter, zresztą jestem prefektem.
            – No właśnie, powinieneś dawać dobry przykład. Poza tym nie sądzę, żebyśmy grzecznie wrócili za godzinę do łóżek – spojrzał z ukosa na przyjaciela.
            – Dlatego mamy pelerynkę – szepnął konspiracyjnie Scorpius. Pogratulował sobie w duchu pozbawienia Albusa wszystkich argumentów. – Mój drogi, jednak z jakiegoś powodu jestem w Slytherinie, prawda?
            Al spojrzał wymownie w sufit, choć w zasadzie tylko udawał zdenerwowanego, a tak naprawdę umierał z ciekawości. Przez całą drogę próbował dowiedzieć się, gdzie właściwie idą, ale Scorpius był zawzięty jak nigdy. Za każdym razem uśmiechał się tajemniczo i natychmiast zmieniał temat. W końcu tak pogrążyli się w rozmowie na temat ostatniego meczu quidditcha w lidze angielskiej, że Al przestał zwracać uwagę na drogę i nawet nie zauważył, jak wspinali się po wąskich schodach prowadzących na Wieżę Północną.
            – Jastrzębie były dobre, ale trzy sezony temu, Score! – wysapał Albus, gdy wreszcie zatrzymali się na szczycie. Dopiero wtedy dotarło do niego, gdzie się znajdują. – Zwariowałeś?! Wracamy na dół, natychmiast.
            – Jak chcesz, ja się stąd nie ruszam. – Scorpius usiadł na rozłożonym wcześniej kocu, poklepał miejsce obok siebie i spojrzał na Albusa tymi swoimi szarymi oczami, którym Potter nigdy nie mógł się oprzeć. Chcąc nie chcąc, dołączył do Score’a, który okrył ich drugim kocem.
            – Prefekt – prychnął Al. – Powinienem na ciebie naskarżyć. Nie dość, że sam łamie przepisy, to jeszcze demoralizuje innych uczniów!
            Do Scorpiusa ledwie docierały słowa Ala. Siedział tak blisko, że stykali się ramionami, i cały zmysł dotyku Score’a ograniczył się do tego miejsca. Spojrzał na poruszające się wargi Pottera i poczuł, że zaraz zrobi coś niewyobrażalnie głupiego.
            – Jak tylko stąd wyjdziemy, od razu idę do McGonagall. Ludzi, którzy są zmęczeni, prowadzi się do łóżka, a nie…
            – Cicho bądź, Potter – przerwał mu Scorpius, przenosząc wzrok na oczy Ala. W panującym półmroku prawie nie widział ich koloru, ale w każdej chwili mógł go przywołać w wyobraźni.
            Naprawdę nie wiedział, kiedy to się stało. W jednej chwili siedzieli, wpatrując się sobie w oczy, a w następnej Score całował swojego najlepszego przyjaciela prosto w te popękane, miękkie usta. Kiedy dotarło do niego, co robi, chciał natychmiast przestać i przeprosić Ala (a potem najpewniej wyjechać do Afryki i rozpocząć życie pustelnika), lecz w porę zorientował się, że Potter oddaje pocałunek z nie mniejszym zaangażowaniem. Score położył drżącą dłoń na policzku Albusa i poczuł, jak Al uśmiecha się delikatnie, wciąż go całując. Chwilę później jego palce znalazły się na szyi Score’a, ale nie pozostały tam długo, ponieważ Al zdecydował, że o wiele lepiej będzie im we włosach tego podstępnego Malfoya.
            To było najlepsze uczucie, jakiego Scorpius doświadczył w całym swoim życiu. Przebijało nawet wygranie meczu quidditcha, i to kilkakrotnie. Mimo że z początku pocałunek był trochę niezręczny, nie zwracali na to uwagi. Szczerze mówiąc, nie zauważyliby nawet, gdyby Czarny Pan wstał z martwych i zaczął stepować tuż przed ich nosami.
            Żaden z nich nie miał pojęcia, ile to trwało i w zasadzie nie było im to potrzebne. Gdy wreszcie oderwali się od siebie, Al natychmiast ukrył twarz w szyi Scorpiusa i objął go mocno. Score, niewiele myśląc przyciągnął do siebie Albusa i przez chwilę siedział nieruchomo, wdychając jego zapach. Czuł się, jakby cały jego mózg się zawiesił, otumaniony bliskością Ala, której rozpaczliwie pragnął przez tyle lat.
            – Score? – wymamrotał Albus po pewnym czasie, a jego oddech połaskotał Scorpiusa w szyję. – Wydaje mi się, że jestem w tobie strasznie zakochany.

środa, 12 sierpnia 2015

Rozdział III część 2

Starożytne runy były jednym z niewielu przedmiotów, które lubiłam i w miarę szybko się ich uczyłam. Właściwie były jedynym takim przedmiotem, gdybym mogła, zdawałabym OWUTEMy tylko z tego. Niestety, jak dowiedziałam się od profesora Iliakowa, po starożytnych runach można znaleźć pracę w niewielu miejscach w Anglii, no i nikt nie przyjmie mnie, jeśli zdam tylko jeden przedmiot.
Na lekcjach profesor Grace Williams, która nauczała starożytnych run, mogłam się wyciszyć i czasem, jeśli akurat miałam dobry dzień, potrafiłam nawet zapomnieć o wszystkich problemach. Dzisiaj naprawdę mi się to przyda, więc po obiedzie (na który wszyscy Ślizgoni poszli bez obaw, że ktoś nagle się na nich rzuci) pobiegłam tylko do dormitorium po podręczniki i jeszcze na przerwie weszłam do klasy na drugim piętrze. Było to naprawdę małe pomieszczenie, ledwo zmieściło się w nim piętnaście podwójnych ławek, który stały tak ściśnięte, że trudno było między nimi przejść. Zawsze siedziałam z przodu, ponieważ profesor Williams mówiła bardzo cicho.  Większość uczniów zajmowała miejsca z tyłu, jednak tym razem w pierwszym rzędzie wolne było tylko jedno krzesło, obok Roxanne Weasley. Mimo nazwiska nie była podobna do swoich kuzynów z Gryffindoru. Jasne włosy o odcieniu prawie takim samym jak Scorpiusa (wszyscy dokuczali mu, że ma siostrę w Hufflepuffie), spływały falami na jej wąskie plecy. Była drobna, niska i chudziutka, miałam wrażenie, że rozpadnie się na malutkie kawałeczki, jeśli przez przypadek ją szturchnę. Po Weasleyach odziedziczyła jedynie nazwisko i brązowy kolor oczu i naprawdę nigdy nie zorientowałabym się, że jest z nimi spokrewniona.
Uśmiechnęła się do mnie leciutko – wszystko, co robiła, było delikatne. Niektórzy mogliby nawet stwierdzić, że aż sztuczne. Ja jednak znałam ją prawie cztery lata i chociaż nie rozmawiałyśmy zbyt często, zdążyłam ją już trochę poznać. Wydawało mi się, że nieśmiałość czasem bardzo jej przeszkadzała i  bardzo chciałaby bliżej mnie poznać, jednak to uczucie mijało po paru minutach. Zawsze zastępowało je wrażenie, że przyjaźnie między domami były prawie niemożliwe.
Z braku innej możliwości zajęłam miejsce obok Roxanne. Chciałam, naprawdę chciałam się do niej odezwać, to pomogłoby nam w ponownym ociepleniu stosunków między Slytherinem a resztą Hogwartu. Jednak zamiast rozpocząć jakąś niezwykle ciekawą rozmowę, przesadnie długo wyciągałam podręczniki. Dopiero gdy skończyły mi się pomysły na rzeczy, które mogłabym wygrzebać z torby, wyprostowałam się i wpatrzyłam w czarną tablicę.
– Wczorajszy mecz był naprawdę ekscytujący, prawda? – zapytała Roxanne. Nie muszę chyba mówić, że zupełnie się tego nie spodziewałam.
– Taa, jasne – mruknęłam bez większego entuzjazmu.
– Najbardziej podobała mi się ta akcja Ślizgonów na samym początku, wiesz, to było takie bum – w tym momencie pokazała rękami, jakby coś naprawdę wybuchło – na samo wejście, aż chciałam wam kibicować.
To było podejrzane. Naprawdę podejrzane i niecodzienne. Zaczynałam zastanawiać się, co mogłaby osiągnąć przez rozmowę ze mną.
Tymczasem Roxanne dalej rozwodziła się nad cudowną grą Ślizgonów:
– Albo to, jak Nott uniknęła tłuczka i w dodatku strzeliła gola! – Och super, trafiła w obręcz, to takie niespotykane w quidditchu! Puchoni naprawdę ekscytują się błahymi sprawami. A myślałam, że to tylko legendy. – A potem, kiedy Krukoni zarobili pierwsze punkty, widziałaś to?
– Nie, akurat wtedy odwiedził mnie znajomy z łazienki, którego nikt inny nie widzi – odburknęłam, zanim zdołałam się powstrzymać. Byłam na siebie zła, w końcu mogłabym czasem zapanować chociaż nad własnym językiem.
Roxanne wyglądała na zdezorientowaną, ale chyba uznała, że to tylko ślizgońskie gadanie. Slytherin słynął z ludzi posiadających nadzwyczajną zdolność pokazywania innym, że ma się ich gdzieś. I chociaż czasami chcieliśmy – naprawdę chcieliśmy – to zmienić, i tak nic z tego nie wychodziło. W każdym razie nic dobrego.
Teraz jednak wyszło mi to na dobre (a przynajmniej częściowo), ponieważ Roxanne najpewniej pomyślała, że sobie z niej kpię. W końcu Ślizgon, który nie ogląda całego meczu quidditcha, to jak profesor Iliakow niezadający żadnej pracy domowej.
– W każdym razie – Roxanne chyba postanowiła, że zignoruje moją głupią odpowiedź – bardzo się cieszę, że wygraliście.
Gdybym w tej chwili coś jadła, na pewno bym się zakrztusiła. Ostatni raz tak mnie zatkało, kiedy po raz pierwszy znalazłam parę galeonów w swojej kieszeni. Podobnie jak wtedy, teraz też wykrztusiłam jedynie:
– Co?
– Uważam, że należy wam się coś od życia – wyjaśniła Roxanne. – Wszyscy mówią, że jesteście małymi, podstępnymi żmijami – uśmiechnęłam się pod nosem – ale to tylko stereotypy, a ja nie lubię określać kogoś na podstawie czynów ich przodków. Z góry więc zakładam, że nie jesteście aż tak straszni, jak wszyscy uważają, nawet jeśli niektórym zdarza się czasem powiedzieć coś głupiego.
Byłam zaskoczona jej przemową, a tym bardziej niezbyt popularnymi poglądami. Przez siedem lat życia w Hogwarcie nie spotkałam nikogo, kto myślałby podobnie (cóż, może po części dlatego, że rzadko rozmawiałam z członkami innych domów). Dlatego poczułam przemożną chęć wytłumaczenia Scorpiusa i przeproszenia za niego. Nigdy nie sądziłam, że stanie się coś takiego, ale muszę przyznać, że poczułam się po prostu głupio.
– Salazarze, przepraszam za Scorpiusa. Normalnie by tego nie powiedział, ale wiesz, nerwy związane z meczem…
Nagle zabrakło mi słów. Nie potrafiłam powiedzieć nic więcej, jakby niespodziewanie coś się we mnie zablokowało. Na szczęście profesor Williams wykazała się idealnym wyczuciem czasu i akurat w tym momencie pojawiła się w klasie.
– Mówiłam, że nie wszyscy jesteście tacy sami – powiedziała cicho Roxanne i uśmiechnęła się ciepło.
Do końca lekcji nie odezwałyśmy się do siebie, ale tym razem milczenie nie było tak krępujące jak zazwyczaj.
***
Starożytne runy były moją ostatnią lekcją w poniedziałki, w przeciwieństwie do Albusa i Scorpiusa, którzy mieli przed sobą jeszcze godzinę numerologii. Postanowiłam wykorzystać ten czas, by w końcu wysłać list do Holly. Leżał na mojej szafce nocnej od wczoraj, kiedy to byłam zbyt zajęta przyjmowaniem gratulacji od Ślizgonów – w końcu razem ze Score’em dokonaliśmy niemal cudu.
– Hej, Audrey! – krzyknął do mnie Asa, gdy pojawiłam się w pokoju wspólnym Slytherinu. Siedział na jednej ze skórzanych kanap po mojej lewej stronie, razem z paroma Ślizgonami z szóstej i siódmej klasy, których kojarzyłam jedynie z wyglądu. Nie miałam zamiaru znów odkładać wysyłania listu, dlatego pomachałam do niego i skierowałam się do dormitorium.
W sowiarni o tej porze roku zapewne było zimno, więc wyciągnęłam z kufra ciepłą pelerynę z naszywką z herbem Slytherinu na piersi. Po rozmowie z Roxanne po raz pierwszy poczułam, że mogę być dumna z bycia Ślizgonką i nikt nie ma prawa mi tej dumy odebrać.
Chwyciłam list leżący na szafce nocnej i pomaszerowałam do sowiarni. Kiedy przechodziłam przez pokój wspólny, Asa milczał, ale czułam na sobie jego spojrzenie śledzące każdy mój krok. Na korytarzach panował duży tłok, a mnie zależało na szybkim dotarciu na miejsce, więc użyłam paru tajemnych przejść, które odkryłam razem z Alem i Scorpiusem podczas naszych nocnych eskapad z Mapą Huncwotów i peleryną–niewidką. Te skróty bywały naprawdę przydatne w takich sytuacjach, a sprawdzały się jeszcze lepiej, gdy o trzeciej w nocy zachce ci się jeść.
Tak jak podejrzewałam, w sowiarni wiał porywisty wiatr, a temperatura spadła dużo poniżej zera. Zresztą nie ma się czemu dziwić – to była jedna z wyższych wież w Hogwarcie, a tegoroczna zima nas nie oszczędzała.
Ściskając list w rękach, przechadzałam się w tę i z powrotem przed żerdziami, na których pohukiwały sowy różnego rodzaju. Kusiło mnie, by wybrać malutką, uroczą sówkę, której imienia nie mogłam przeczytać, ponieważ tabliczka była pokryta odchodami, ale bałam się, że nie poradzi sobie w taką pogodę. Dlatego na ramię przywołałam dużą sowę śnieżną, która aż prosiła się o wyruszenie w podróż. Przywiązałam do jej nóżki list i dałam smakołyk, który wcześniej zabrałam z dormitorium.
Prawie podskoczyłam (co mogło się skończyć bardzo źle, biorąc pod uwagę oblodzone kamienne podłoże), kiedy znów usłyszałam ten głos.
Przede mną stał dokładnie ten sam chłopak, którego widziałam w sobotę podczas meczu. Po prostu się pojawił, jakby mógł materializować się w dowolnym miejscu o dowolnej porze bez większego problemu. Wyglądał, jakby za chwilę znów miał się rozpłynąć, dlatego chciałam coś powiedzieć, cokolwiek, byleby go zatrzymać. Na szczęście zaczął mówić pierwszy.
– Przepraszam za tamto na stadionie. I w łazience. Byłem strasznie ciekawy, jak teraz wyglądasz – oznajmił skruszonym głosem. Mówił cicho, ale jakimś cudem rozumiałam wszystkie jego słowa, jakby przekazywał mi je prosto do mózgu. – Na Hadesa, tyle się o tobie mówi w obozie, nie mogłem…
– Chwila – przerwałam. Odczuwałam irracjonalną potrzebę mówienia w taki sam sposób jak on, prawie jakbym chciała mu zaimponować albo co najmniej dorównać. Jego słowa obijały mi się w mózgu, który nagle zawierał tylko to, dlatego miałam pewne problemy z wyartykułowaniem czegokolwiek. – Jak to „teraz wyglądam”… jaki obóz? Kim ty w ogóle jesteś?
Przez twarz mojego jeszcze–tajemniczego znajomego przebiegł cień zdumienia i zawodu.
– Więc naprawdę nic nie pamiętasz. – Powiedział to bardziej do siebie, dlatego nie skomentowałam i czekałam na wyjaśnienia. – Jestem Nico di Angelo. Nie czas teraz na tłumaczenie wszystkiego od początku, poza tym myślę, że domyślasz się odpowiedzi na co najmniej jedno pytanie. – Uśmiechnął się tajemniczo pod nosem. – Powinnaś wiedzieć, że nie jesteś już tutaj bezpieczna, dlatego musisz być ostrożniejsza niż zazwyczaj.
Prychnęłam. Jasne, nie ma nic prostszego.
– Co się stanie 22 grudnia? – zapytałam, zanim zdążył mnie jeszcze bardziej nastraszyć. – Dlaczego akurat ciebie do mnie przysłali, kimkolwiek są? Dlaczego ten sobowtór Richie’ego z Fatalnych Jędz twierdzi, że jest moim ojcem? – Naprawdę chciałam się powstrzymać przed zadawaniem tych wszystkich pytań, ale kiedy wreszcie znalazłam kogoś, kto potrafił na nie odpowiedzieć, po prostu nie mogłam.
Nico di Angelo przyglądał mi się przez dłuższą chwilę, aż w końcu zapytał:
– Kim są Fatalne Jędze?
Skrzyżowałam ręce na piersiach.
– Nie mam zamiaru odpowiadać na twoje pytania, dopóki ty nie odpowiesz na moje.
W tym momencie na schodach rozległy się kroki i usłyszałam damski głos:
– Audrey?
Następnie wydarzyły się dwie rzeczy: Nico szepnął „do zobaczenia za dwa tygodnie” i zniknął, a na szczycie oblodzonych schodów pojawiła się Jacqueline Nott. Jej skóra była równie biała jak śnieg, co nadawało jej nieco upiornego wyglądu.
– Z kim rozmawiasz? – zapytała, rozglądając się wokoło.
Wymamrotałam coś w odpowiedzi i szybko ją wyminęłam. Po paru sekundach (w głowie rozbrzmiewały mi słowa Nico o zachowaniu ostrożności) znalazłam się już w ciepłej części zamku. Naprawdę nie miałam pojęcia, jakim cudem udało mi się nie zlecieć ze schodów pokrytych grubą warstwą lodu. Usiadłam przy ścianie i ukryłam twarz w dłoniach.
Oficjalnie stwierdziłam, że zwariowałam.
***
Następne dwa tygodnie minęły zdecydowanie za szybko. Kompletnie nie byłam przygotowana na to, co miało się stać. Cóż, pewnie byłoby mi łatwiej, gdyby wiedziała, co mnie czeka. Ten czas obfitował w ciekawe i mniej ciekawe wydarzenia, ale było ich tak dużo, że musiałam zanotować wszystkie w czarnym zeszycie, który kupiłam kiedyś w Hogsmeade. Kojarzył mi się z „Potworną Księgą Potworów”, bo gdy nie wypowiedziało się odpowiedniego hasła, by go otworzyć, próbował odgryźć palce. Naprawdę przydatna sztuczka, gdy mieszka się w dormitorium pełnym ciekawskich dziewczyn.
Pierwszym wydarzeniem, które znalazło się w moim zeszycie, była informacja o próbie obrabowania Gringotta. Wkleiłam tam cały wycinek z Proroka Codziennego, w którym oczywiście nie wspomniano, co właściwie chcieli ukraść złodzieje, ale uznałam, że tak ważnego momentu w historii nie mogę zignorować.
– Ojciec opowiadał mi – oznajmił Albus zaraz po przeczytaniu artykułu – że kiedy on był w pierwszej klasie, zdarzyło się coś podobnego. Ktoś chciał ukraść kamień filozoficzny.
– Który twój ojciec potem sam znalazł, tak, wiemy – Scorpius zmarszczył brwi. – Myślicie, że to coś podobnego?
– Magiczny artefakt zapewniający wieczne szczęście i młodość? Kto wie, co oni chowają w tych skrytkach – odparłam, nakładając sobie pomidory na kanapkę. Wyjątkowo nie miałam wrażenia, że wszyscy bezczelnie się na mnie gapią, więc chociaż raz nie musiałam przejmować się, że przypadkowo ukradnę komuś pieniądze.
– Chciałbym wiedzieć, gdzie to coś się teraz znajduje – powiedział Al, po czym, widząc nasze zdezorientowane miny, dodał: – To oczywiste, że nie trzymają już tego w banku. Może przenieśli do Hogwartu, tak jak kamień? Merlinie, naprawdę chciałbym to odnaleźć.
– Chyba nie mówisz poważnie, nie będziemy się bawić w twojego ojca – oznajmiłam stanowczo. – Nie dość ci zamieszania ze starożytnymi bogami?
Powiedziałam to odrobinę za głośno i parę osób siedzących w zasięgu mojego głosu, spojrzało na nas z zaciekawieniem.
– To „zamieszanie” skończy się za parę dni, Audrey – zauważył Scorpius. – Przecież nie możemy po prostu siedzieć i uczyć się do OWUTEMów jak normalni ludzie – dodał, śmiejąc się cicho.
– Nieważne,  to tylko takie marzenia, które nigdy się nie zrealizują. – Albus przyciągnął do siebie Proroka i jeszcze raz przeleciał wzrokiem cały tekst.
– O jakich marzeniach konkretnie rozmawiamy? – zapytał Asa Rowle, siadając obok mnie. Jęknęłam w duchu, kiedy poczułam, jak przyjemne uczucie bycia ignorowaną przez cały wszechświat prysnęło niczym bańka mydlana.
– Cóż, i tak nie będziesz potrafił ich spełnić – odparł Score z nutą irytacji w głosie.
Asa puścił to mimo uszu i wskazał na gazetę leżącą przed Alem.
– Widzę, że wy też już wiecie. Cały zamek kompletnie oszalał. Chodzą plotki, że Gryfoni chcą organizować jakieś wyprawy poszukiwawcze, że niby na wzór ich wspaniałego idola. – Zerknął na Albusa. – Bez obrazy, stary, ale totalnie ogłupieli na punkcie tej historii z twoim ojcem.
Al westchnął.
– Biedna Lily – powiedział Score z udawanym współczuciem – pewnie musi w kółko opowiadać tę historię. Może powinieneś ich jakoś nastraszyć, żeby się od niej odczepili? – zwrócił się do Albusa.
– Wydaje mi się, że Lily ma ogromne doświadczenie, jeśli chodzi o odpędzanie natrętnych ludzi – odparłam zamiast Ala. Lily Potter cieszyła się ogromnym zainteresowaniem w Hogwarcie, zarówno ze strony męskiej jak i żeńskiej.
– Naprawdę nie zamierzacie tego szukać? – zapytał Asa z niedowierzaniem, wracając do tematu kradzieży. – Myślałem, że ty, Potter, masz we krwi pakowanie się tam, gdzie nie trzeba.
– Przepraszamy, że tak cię zawiedliśmy, Rowle – odparł Scorpius,  a w jego głosie dało się usłyszeć ostrzeżenie. – Mogę cię zapakować do szafki zniknięć, ale na więcej nie licz.

           Drugą rzeczą, która trafiła do drapieżnego zeszytu, to godziny spędzone w bibliotece razem z moimi ulubionymi Ślizgonami. Zapisałam praktycznie wszystko, co znaleźliśmy w wypożyczonych przez Albusa książkach. Wciąż zadziwiało mnie to, że pani Pince dała się nabrać na to, że Al przygotowuje się do OWUTEMów i potrzebuje tych wszystkich ksiąg, zwłaszcza, że w programie nauczania nie było nawet wzmianki o jakiejkolwiek mitologii.
Po spotkaniu z Nico di Angelo prawie natychmiast opowiedziałam o wszystkim Albusowi i Scorpiusowi. Myślałam, że to jakoś pomoże mojemu biednemu mózgów, który chyba zamienił się w papkę, ale nic z tego. Magia, czarodzieje, przedziwne zwierzęta i rośliny, nawet zeszyty gryzące palce, były dla mnie normą, bo miałam z nimi do czynienia właściwie od momentu narodzin. Ale starożytni bogowie, którzy mają dzieci ze śmiertelnikami, potwory i przepowiednie to zupełnie co innego. Można by założyć, że łatwo będzie mi to przyswoić, ale było dokładnie odwrotnie. Nie potrafiłam ogarnąć tego natłoku informacji. Tego, że ktoś jeszcze wierzy w takie brednie. Tego, że mój ojciec jest bogiem, w dodatku bogiem umarłych.
– To jakiś głupi żart – powiedziałam któregoś razu w trakcie naszych zebrań w bibliotece. – A wy na pewno maczaliście w tym palce.
– Musiałbym stracić rozum, żeby cię wkręcać – odparł spokojnie Score. – Poza tym nawet my nie mamy takiej wyobraźni.
Nie mówiłam im tego, ale byłam cholernie wdzięczna za pomoc. Nie musieli spędzać ze mną tyle czasu w bibliotece, że nie wspomnę o wysłuchiwaniu tej historii i o problemach, z którymi na pewno nie zmagały się inne Ślizgonki. Poza nimi mogłam zwrócić się jedynie do Holly, której list był trzecią rzeczą znajdującą się w moim zeszycie:

Kochana Audrey!
Zanim przejdę do rzeczy, muszę na Ciebie nakrzyczeć, więc wyobraź sobie, że stoję obok i krzyczę. I lepiej ciesz się, że nie przysłałam Ci wyjca!
Bogowie, już myślałam, że umarłaś! Jakim prawem nie odzywasz się do mnie przez tak długi czas? Zwłaszcza, że, jak widzę, wokół Ciebie dzieją się różne interesujące rzeczy.
W tym momencie zrobiło mi się trochę głupio, ponieważ faktycznie ostatni list do Holly wysłałam na początku roku szkolnego.
To ma się więcej nie powtórzyć, zrozumiano?
 À propos tych wydarzeń: gdybym nie wiedziała, że masz zadziwiającą zdolność pakowania się w kłopoty, pomyślałabym, że to wszystko jest wyjątkowo kiepskim dowcipem. Niby jakim cudem nagle okazuje się, że istnieją bogowie? Mimo wszystko musisz wziąć pod uwagę możliwość, że ktoś robi sobie z Ciebie żarty, choć szczerze mówiąc, sama w to wątpię. Myślę, że musimy poszukać czegoś na ten temat, poszperać w starych książkach, nawet tych mugolskich.
Niewiele mogę Ci jeszcze doradzić, więc po prostu bądź ostrożna. Nie wiadomo, co się za tym wszystkim kryje.
Pozdrów ode mnie Albusa i Score’a!
Holly

– No to nam pomogła, nie ma co – skomentował jadowicie Scorpius, kiedy on i Al przeczytali list.
– Odpisz, że my też pozdrawiamy i mamy nadzieję, że przyda jej się nasz świąteczny prezent – dodał Al, uśmiechając się znacząco do Scorpiusa. Wysyłanie sobie głupich prezentów było ich tradycją od dobrych pięciu lat i każdego roku wymyślali coś gorszego. W te święta w grę wchodził sedes („niech pozna wystrój brytyjskich łazienek, w Ameryce na pewno takich nie mają”, chociaż wydawało mi się, że chcą zrobić coś, co kiedyś nie udało się wujkom Albusa) albo paczka specjalnie dobranych niespodzianek z Magicznych Dowcipów Weasleyów, które Albus pewnie dostanie za darmo. Czasem zastanawiałam się, dlaczego w ogóle się z nimi przyjaźnię.
Nie rozmawialiśmy dużo o liście, ponieważ  – jak powiedział Scorpius – w zasadzie nic nowego nie wniósł. Musiałam przyznać, że Holly jednak nie jest wszechwiedząca. Poza tym ma własne życie i problemy, a ja byłam tak zajęta swoimi, że nawet jej o to nie zapytałam.
Mimo wszystko wydawało mi się, że coś nie pasuje w tym liście. Czytałam go w każdej wolnej chwili, ale przez kilka dni nie mogłam nic znaleźć. Udało mi się to dopiero dwa dni przed urodzinami. Leżałam już w łóżku, kiedy tknęło mnie przeczucie. Zapaliłam różdżkę, która rozjarzyła się jasnym światłem, rzucając światło na śpiące dziewczyny. Claire przechylała się niebezpiecznie nad krawędzią łóżka, ale nie zwróciłam na to specjalnej uwagi. Sięgnęłam do kufra i wyciągnęłam z niego podręcznik od starożytnych run, w którym trzymałam list od Holly. Serce waliło mi w klatce piersiowej, kiedy czytałam go po raz kolejny, z tym że teraz szukałam czegoś konkretnego.
„Bogowie, już myślałam, że umarłaś!”
Czarodzieje nie używali tego słowa. My mieliśmy swojego Merlina, Salazara, galopujące hipogryfy albo skrzeczące mandragory. Nagle przypomniałam sobie spotkanie z Nico di Angelo, który powiedział coś podobnego.
Zgasiłam różdżkę i opadłam z powrotem na łóżko. Byłam prawie pewna, że tej nocy już nie zasnę, ale i tak zamknęłam oczy. Moje serce nadal biło jak szalone, a z mózgu powoli wypływały wszystkie informacje, aż w końcu pozostała tylko jedna myśl.

Holly Rhodes nie była do końca tym, za kogo się podawała.

_______________________________________

No tak, nawet nie wiem, jak mam zacząć. Nie będę znowu przepraszać, bo po pierwsze raczej nie ma kogo, a po drugie jest mi głupio tak ciągle błagać o wybaczenie. Nie będę też obiecywać, że od teraz rozdziały będą pojawiały się regularnie - wręcz przeciwnie, nie mam pojęcia, kiedy cokolwiek znowu tu napiszę. Tak, blog to odpowiedzialność, blablabla, wszystko rozumiem, ale ja z reguły jestem zmęczona (szkołą albo po prostu życiem), dodatkowo w tym roku czeka mnie dłuższy pobyt w szpitalu... naprawdę, nie spodziewajcie się jakiegoś wielkiego powrotu. CO OCZYWIŚCIE NIE ZNACZY, ŻE ODESZŁAM NA DOBRE. Mam w sobie coś takiego, że muszę dokończyć to, co zaczęłam, więc spoczko foczko, luzujemy majty i żyjemy dalej, a Dianka kiedyś napisze do końca Herosów. Może za rok, może za dwa, a może za dwadzieścia, kto wie? Ale na pewno jeszcze tu wrócę. 
Cóż, pozostaje mi życzyć wam udanych wakacji i spokojnego powrotu do szkoły. 
PS Jeśli ktoś chciałby się ze mną skontaktować, zapraszam na mojego tumblra, na pewno odpowiem :)

środa, 11 lutego 2015

Rozdział III part 1

Dawno nie ogarnęła mnie taka panika, mimo to zatrzymałam się przed drzwiami do sypialni chłopców i wzięłam parę głębokich oddechów. Al i Scorpius widzieli mnie już w gorszym stanie, ale nie mogłam zapomnieć o pozostałych chłopakach z mojego roku, którzy na pewno nie byli przyzwyczajeni do spoconych, zaspanych i znerwicowanych dziewczyn wpadających do ich sypialni o szóstej rano.
Mimo stresu zauważyłam, że w tym pomieszczeniu panował nadzwyczajny porządek. Żadnych szeleszczących papierków ani ubrań na podłodze – albo skrzaty domowe jednak nie zapomniały o tym dormitorium, albo chłopcy wreszcie wzięli się do roboty.
Albus stał przy łóżku w rozwleczonej piżamie, która sprawiała, że wyglądał bardzo chudo. Przyłożył palec do ust i zaczął budzić Score'a, tak zakopanego w pościeli, że widać było jedynie blond włosy.
Spokój Ala trochę mi się udzielił. Zawsze tak było, Potter miał jakieś dziwne umiejętności, które bardzo często wykorzystywał. Przeczesałam palcami poplątane włosy i przetarłam oczy. Byłam potwornie zmęczona, ale bałam się zasnąć. Wydarzenia z tego snu w kółko powtarzały się w mojej głowie. Z każdą chwilą panika narastała; nie miałam pojęcia, co o tym myśleć. Wiedziałam jedynie, że to się musi wreszcie skończyć, byłam gotowa w każdej chwili pobiec do profesor McGonagall. Jednak powstrzymywała mnie świadomość, że pewnie uznałaby to za wyjątkowo realistyczny sen, który wcale nie jest prawdą.
– Potter, jak śmiesz mnie budzić o tak diabelskiej porze – wymamrotał Scorpius, po czym zakrył głowę poduszką.
– Zbieraj swój arystokratyczny tyłek, mamy misję do wykonania. – Albus ściągnął z Malfoya kołdrę, za co dostał w brzuch poduszką. Pewnie, niech zaczną się bić, tylko tego mi brakowało.
Mimo wszystko magiczne słowo „misja” podziałało, i Score raczył usiąść na łóżku. Koszulka, która chyba służyła mu za piżamę, była pognieciona w każdym możliwym miejscu. Kiedy mnie zobaczył, zaczął ją nerwowo prostować, jakby to mogło jej w jakiś sposób pomóc.
– Baines, czy ja śnię, czy naprawdę jesteś w moim dormitorium w samej piżamie?
Nie potrafiłam wysilić się na jakąś ciętą ripostę, zamiast tego usiadłam na łóżku Albusa i westchnęłam ciężko. Potrzebowałam chwili, żeby zebrać się w sobie, więc zanim zaczęłam mówić, minęły ze dwie lub trzy minuty, w ciągu których nikt się nie odezwał. Albus przysiadł na poręczy skórzanego fotela, stojącego przy oknie i wpatrywał się w swoje stopy, natomiast Score okrył się kołdrą. Towarzyszył temu głośny szelest, który w żaden sposób mi nie pomagał.
Upewniwszy się, że pozostali śpią, zaczęłam opowiadać moim przyjaciołom o tym śnie i o wszystkich poprzednich, które pamiętałam; o dziwnym chłopaku, który pojawił się wczoraj na meczu; o pieniądzach, zegarkach, kolczykach i innych wartościowych rzeczach, pojawiających się znikąd w mojej kieszeni i o kłopotach z czytaniem. Uspokajałam się w miarę mówienia, rozjaśniło mi się nieco w głowie i nagle poczułam przypływ energii, świetnie motywujący do działania. Miałam wrażenie, jakbym mogła zawładnąć światem albo co najmniej zostać dyrektorem Hogwartu (co też nie było znowu takim łatwym zadaniem. Zawsze podziwiałam dyrektorów za to, że potrafią utrzymać w ryzach bandę nastolatków z buzującymi hormonami).
Kiedy byłam w połowie opowieści, Albus wstał z fotela i zaczął nerwowo chodzić po dormitorium, co chwilę przeczesując kruczoczarne włosy. Potter z krwi i kości. Natomiast Score coraz bardziej marszczył jasne brwi. Parę razy próbował mi przerywać, ale nie zwracałam na to uwagi.
– Nie podoba mi się to – oznajmił Score.
– Nikomu się to nie podoba, odkrywco. – Albus westchnął, opierając się o jedno z pięciu drewnianych biurek, ustawionych pod ścianą. – Dobrze, powoli. Uważam, że nie powinnaś mówić o tym McGonagall, przynajmniej na razie.
– A co, jeśli ktoś używa legilimencji? – wtrącił Score. – Twój ojciec nie opowiadał ci...
– Przepraszam, ale czy naprawdę będziemy brać przykład z jakiegoś marnego Gryfona? – Tym razem to ja nie wytrzymałam. Nie chciałam, żeby to znowu przerodziło się w dyskusję o tolerancji i naszych poglądach dotyczących Gryfonów. Nie chciałam też, żeby Albus po raz drugi w tak krótkim czasie poczuł się urażony, ale cóż, prawda była taka, że Wybraniec niezwykle często ładował się w tarapaty tylko dlatego, że działał spontanicznie. – Al, nie zrozum mnie źle – dodałam, gdy zobaczyłam na jego twarzy niedowierzanie. – Jasne, twój ojciec uratował nas wszystkich i będziemy mu za to dozgonnie wdzięczni, ale musisz przyznać, że nie zawsze postępował logicznie.
Na chwilę zapadła cisza. Zastanawiałam się, czy na pewno dobrze robię, nie mówiąc McGonagall o tym wszystkim. Z drugiej strony, jeśli nie powiedziałam jej przez prawie siedem lat, to po co mówić w ostatnich paru miesiącach? Poza tym na pewno ma ważniejsze sprawy niż sny i zwidy jakiejś tam Ślizgonki.
– Skąd w ogóle wiemy, że chodzi o ciebie? – zapytał Scorpius. – Przecież na świecie może żyć dużo Audrey Baines.
– Moje urodziny są 22 grudnia. Wtedy coś ma się stać, tak mówili.
– Salazarze, więc może któraś z tamtych Audrey Baines też ma urodziny 22 grudnia! – Score wyglądał na wzburzonego, jakby podważanie jego teorii było równie niedozwolone, jak używanie czarów w obecności mugoli.
– To byłby zbyt duży przypadek – odparł Al spokojnym głosem. Malfoy natychmiast się uspokoił; mówiłam, że Albus posiada jakiś dziwny dar. – Ale nie można wykluczyć takiej możliwości.
– Więc uważam, że powinniśmy zaczekać do tego dnia – Score przerwał moje rozmyślania – i zobaczyć, co się stanie. W sumie to nie chciałbym lecieć do dyrektorki i opowiadać o wszystkim, co mi się śniło, nawet jeśli ktoś posługiwałby się legilimencją.
To była jedna z najmądrzejszych wypowiedzi Scorpiusa Malfoya w całym dotychczasowym życiu i muszę przyznać, że po ponownym przemyśleniu moich wcześniejszych zamiarów, zgadzałam się z nim w stu procentach. Minerwa McGonagall nie jest osobą, do której można wpaść na kawę i ciasteczko i prosto z mostu powiedzieć, że zaczynasz wariować.
– Ja też nie jestem pewien, czy chcę wiedzieć, co ci się śni, Malfoy – oznajmił Al – więc umówmy się, że zostawisz to dla siebie.
Score otwierał już usta, by rzucić jakąś ciętą ripostę, ale odezwałam się, zanim zdążył wydać z siebie jakikolwiek dźwięk.
– Dobrze, nie pójdę do McGonagall. – Westchnęłam. – Ale muszę powiedzieć o tym komuś dorosłemu.
– Audrey, ty za dwa tygodnie będziesz dorosła! – wykrzyknął Al. Chyba skończyła mu się do mnie cierpliwość. – Kiedy chcesz nauczyć się podejmowania niezależnych decyzji, jak nie teraz?!
No tak, łatwo mu było mówić. On wychowywał się w normalnej rodzinie, w jednym domu przez siedemnaście lat, z rodzicami i rodzeństwem. Mógł wychodzić kiedy tylko chciał i z kim chciał. Od małego uczył się odpowiedzialności i podejmowania samodzielnych decyzji. Za mnie zawsze decydowała matka, zawsze musiałam wszystko z nią uzgadniać. Życie w Hogwarcie było dla mnie wyzwaniem pod wieloma względami, ale najgorsze było właśnie decydowanie o sobie. To tak, jakby trytonom zamienić ogony na nogi i kazać żyć na lądzie.
– Chyba nie zamierzasz napisać do swojej kuzynki? – zapytał Score.
– Tak, właśnie to zamierzam zrobić – odparłam pewnym głosem. W tym momencie Asa Rowle zaczął się budzić. Nie chciałam, żeby ktokolwiek zobaczył mnie w ich dormitorium w piżamie. – A teraz wybaczcie, idę się ubrać.
– Audrey, ale – Al złapał mnie za rękę – może to był tylko zwyczajny sen.
– A śniło mi się to, bo...? – Zaczynali mnie poważnie denerwować. To nie był żaden przypadek, nie wierzę w coś takiego.
– Może to był zwyczajny sen – powiedział cicho Albus. – Może nie musimy się niczym przejmować.
Pokręciłam głową.
– Okej, możemy jeszcze pójść do biblioteki i poszukać czegoś na ten temat – zaproponował Scorpius.
– Róbcie, co chcecie, ja napiszę list do Holly. Do zobaczenia na śniadaniu. – Wyrwałam rękę z uścisku Ala i wyszłam z dormitorium, zanim zdążyli cokolwiek powiedzieć.

Holly Rhodes była jedyną kuzynką, jaką kiedykolwiek poznałam. Oczywiście nie osobiście, mama zawsze mówiła, że Holly mieszka zbyt daleko i nie możemy jej odwiedzić. Niestety nie sprecyzowała, gdzie dokładnie, podejrzewam więc, że był to tylko pretekst, by uniknąć zbędnych kontaktów z rodziną. Trzeba nadmienić, że nie żyliśmy w dobrych stosunkach, w zasadzie oprócz mamy znałam tylko Holly. Ale przez długi czas było to dla mnie naturalne – skoro nie znałam własnego ojca, łatwo było mi się przyzwyczaić do tego, że cała dalsza rodzina również była dla mnie anonimowa. Dopóki nie poszłam do Hogwartu i nie zrozumiałam, że dla innych ludzi naturalne jest zupełnie co innego.
Trzy pergaminy później list był gotowy. Mimo że sprawdzałam go kilka razy, mogłam założyć się o różdżkę, że roiło się w nim od literówek. Jednak nie przejmowałam się tym za bardzo, Holly sama często popełniała podobne błędy. Już na początku naszej znajomości ustaliłyśmy, że nie będziemy zwracać na to uwagi. Czułam się dobrze ze świadomością, że ktoś ma takie same problemy jak ja, dawało mi to pewnego rodzaju komfort psychiczny. Niestety Holly miała o wiele mniej zaawansowaną dysleksję. Jej matka wysyłała ją na jakieś dodatkowe zajęcia, żeby się tego pozbyć. Teraz, kiedy moja kochana kuzynka skończyła szkołę (nigdy nie potrafiłam zapamiętać tej nazwy, Amerykanie nie są zbyt dobrzy w nazywaniu szkół), codziennie dużo czytała i pisała. Ostatnio nawet stwierdziła, że kiedy będę w jej wieku, też pewnie mi się polepszy. Szczerze w to wątpiłam.
Kiedy skończyłam, dormitorium już opustoszało. To dziwne, bo kiedy ostatnim razem rozglądałam się po pomieszczeniu, dziewczyny dopiero się budziły. Najwyraźniej pisanie tak bardzo mnie pochłonęło, że nie zwracałam uwagi na otoczenie.
Nagle dopadło mnie dziwne przeczucie. Spojrzałam, zaniepokojona, na zegarek. No tak, mogłam się tego spodziewać. Pół do jedenastej, co znaczy, że śniadanie dawno się już skończyło i będę musiała głodować do obiadu. Ewentualnie namówię jakiegoś miłego Puchona, żeby przyniósł mi co nieco z kuchni.
Westchnęłam ciężko i włożyłam list do koperty. Zostawiłam go na łóżku z myślą, że wyślę go jak tylko coś przekąszę.

W pokoju wspólnym było głośniej niż zazwyczaj, a wszystkie miejsca siedzące (których zwykle było aż za dużo) zostały pozajmowane. Rzadko widywało się Ślizgonów w tak dużej ilości w jednym pomieszczeniu i naprawdę niewiele było wydarzeń, które mogły do tego doprowadzić. Przecisnęłam się między jakimiś czwartoklasistkami, które głośno komentowały wygląd członków drużyny quidditcha (oczywiście Scorpius był naj w każdej kategorii, co sprawiło, że miałam ochotę walnąć je w te puste łby) i wypatrzyłam moich przyjaciół siedzących przy kominku właśnie w gronie tych zawodników.
– No proszę, śpiąca królewna się obudziła! – przywitała mnie Jacqueline. Mocny makijaż kontrastował z jej bladą, ale jakże nieskazitelną cerą. Ciemne włosy, związane w fantazyjny kok, podkreślały ładny owal twarzy. Kiedy się uśmiechnęła, wokół jej zielonych oczu pojawiły się malutkie zmarszczki, które tylko dodawały jej uroku. Chciałabym być tak ładna jak ona, ale niestety natura była dla mnie o wiele mniej łaskawa. Z moimi włosami nie dało się zrobić nic oprócz zwykłego związania w kitkę, wolałabym mieć niebieskie oczy zamiast piwnych, no i zawsze przeszkadzał mi ten mały, zadarty nos. Okropieństwo.
Asa zerwał się ze swojego miejsca, jak tylko mnie zobaczył, co zostało przyjęte z ogólnym zdziwieniem.
– Przygotowaliśmy ci śniadanie, pewnie jesteś głodna – oznajmił, podając mi wielki talerz, na którym piętrzył się stos wspaniale wyglądających kanapek. Na sam ich widok poprawił mi się humor, usiadłam więc na wolnym miejscu i zabrałam się za pochłanianie tych pyszności.
Moi towarzysze wrócili do rozmowy, którą tak brutalnie im przerwałam, mianowicie do ponownego omawiania wczorajszego meczu. Co prawda już poprzedniego dnia dużo się o tym mówiło, ale trzeba powtórzyć to wszystko na trzeźwo, bo pewnie już nic nie pamiętają. Nie mogłam uczestniczyć w tej rozmowie, bo, jak to mówią mugole, jak pies je, to nie szczeka, zaczęłam więc się im przyglądać.
Score i Albus, już kompletnie ubrani, siedzieli na przeciwko mnie na jednym fotelu. Scorpius był idealną kopią swojego ojca (jedyna różnica polegała na nieco ciemniejszych włosach – to chyba za sprawą krwi Greengrassów), natomiast Al był o wiele wyższy od słynnego Harry'ego Pottera, lepiej zbudowany, miał brązowe oczy, no i nie nosił okularów.
Kiedy tak razem siedzieli, swoją postawą uderzająco przypominali inną parę w drużynie – Victorię Bradley i Jacka Baretta, pałkarzy. Chociaż nie wydawało mi się, żeby moi przyjaciele byli razem (przecież raczej by mi powiedzieli, prawda?), postronny obserwator mógł ich wziąć za parę. Brakowało jedynie, żeby chwycili się za ręce.
Po mojej prawej stronie przed kominkiem stał Asa Rowle i żywo gestykulował.
– Następnym razem nie możecie się dać osaczyć. – W trakcie mówienia jego ciemne oczy otwierały się coraz szerzej. – Nott, jeśli w następnym meczu jacyś Gryfoni cię otoczą, nie cackaj się z nimi jak z nieśmiałkami, tylko zwal z miotły, jeśli trzeba, zrozumiano? – Jacqueline pokiwała głową, czemu towarzyszył cichy brzęk jej wiszących kolczyków. – Poza tym, gdzie byli wtedy pałkarze?! – wykrzyknął nagle, a Victoria i Jack aż podskoczyli. – Nie pamiętacie, co wam mówiłem? W trakcie meczu obowiązuje stała czujność! – Rowle zaczął chodzić w tą i z powrotem. On, jako jedyny z naszego grona, nie ubrał się dziś w barwy Slytherinu – miał na sobie zwykłe mugolskie ciuchy. Owszem, w pierwszej klasie był to szok dla wszystkich, ale teraz nikt nie zwracał już na to uwagi, bowiem Rowle słynął z tego, że gardził jakimikolwiek symbolami i przynależnością do grup społecznych.
Piętnaście minut później ja skończyłam swoje śniadanie, a Asa swoją długą przemowę (w międzyczasie dowiedziałam się, że słuchają go już od dziewiątej). Nikt nie odzywał się przez dłuższy czas; członkowie drużyny zapewne rozmyślali nad słowami Rowle'a w odniesieniu do wczorajszego meczu. Uśmiechnęłam się do Albusa, który chyba również czuł się niezręcznie w takiej sytuacji. Zastanawiałam się, ile wytrzymam w takiej ciszy, zwłaszcza że odkąd przyszłam, nurtuje mnie jedno pytanie.
– Dlaczego wszyscy siedzimy tutaj? – wymknęło mi się, zanim zdążyłam się powstrzymać. Co prawda miałam pewne podejrzenia jeśli chodzi o powód takiego zebrania, ale lepiej, żeby nie okazały się prawdą.
– Malfoy – odparła krótko Jacqueline.
A jednak. Wiedziałam, że ktoś rozpowie to, co wczoraj zrobił Score. W końcu w Hogwarcie plotki rozchodzą się z prędkością światła. Wielki i odważny Fred Weasley (przejął funkcję Najbardziej Wkurzającej Osoby w Hogwarcie po Jamesie Potterze, który, na szczęście, zdał OWUTEMy w zeszłym roku) na pewno zebrał już swoją świtę wielkich i odważnych Gryfonów i mści się na Ślizgonach za jedno, głupie zdanie.
Bardziej martwiło mnie, że młodsze roczniki sobie z tym nie poradzą. Nie są jeszcze przyzwyczajeni do takiego traktowania, dlatego starsi uczniowie zawsze ich chronią, oczywiście w miarę możliwości. Nawet nie chodziło o to, że Gryfoni mogliby rzucić na nich jakiś urok, bo jednak aż tak głupi nie są. Po prostu staramy się nie narażać młodych Ślizgonów na szykanowanie z ich strony. Zawsze staraliśmy się być blisko nich, a to zadanie ułatwiał nam trochę fakt, że dosłownie wszędzie chodzili stadami. Poza tym nasi młodsi koledzy zawsze mogli do nas przyjść, jeśli naprzykrzałby im się jakiś Gryfon. Uważałam to za trochę puchońskie, ale my po prostu nie mogliśmy pozwolić, żeby w przyszłości Slytherin znów zamknął się w swoich lochach. No i łatwiej było powstrzymać pierwszaków przed zrobieniem czegoś, co naraziłoby nas na utratę punktów.
Oczywiście w tej sytuacji musiałam coś zrobić. Do głowy wpadł mi pewien bardzo głupi pomysł, więc mój mózg domagał się, bym zrealizowała go jak najszybciej.
– Score, musisz przeprosić swoją gryfońską rodzinkę – oznajmiłam, jakby to była najprostsza rzecz na świecie.
***
– Baines, nawet nie masz pojęcia, jak bardzo cię nienawidzę – syknął Scorpius.
– Przyzwyczajaj się do przebywania w gronie ludzi, których nienawidzisz, bo zaraz będziesz miał ich koło siebie aż za dużo – szepnęłam, jednocześnie sprawdzając na Mapie Huncwotów właściwy kierunek. – W lewo. – Pociągnęłam Malfoya za rękę.
Kiedy przedstawiłam Ślizgonom mój arcygenialny plan, sama przez chwilę miałam wątpliwości, czy na pewno chcę to zrobić. Całe szczęście, że ADHD zmotywowało mnie do działania i po długiej rozmowie namówiłam Scorpiusa, żeby ze mną poszedł. Albus użyczył nam swojej Mapy Huncwotów oraz peleryny–niewidki, którą dostał od ojca (swoją drogą uważam, że to nieodpowiedzialne ze strony Wybrańca).  Jedynym minusem używania tego magicznego płaszczyka jest to, że nie tłumi dźwięków, no i trzeba uważać, gdzie się idzie, żeby na nikogo nie wpaść. Dotychczas nam się to udawała, a byliśmy już blisko Wieży Gryffindoru.
Mapa okazała się tak pomocna, że kiedy stanęliśmy przed portretem Grubej Damy, pokazała nam właściwe hasło (Mimbulus Mimbletonia, powstrzymywałam się przed parsknięciem śmiechem), ale nie mogliśmy teraz tak po prostu zrzucić peleryny–niewidki i udawać, że jesteśmy Gryfonami (uch, na samą myśl dostawałam gęsiej skórki). Musieliśmy czekać, aż komuś zachce się wejść lub wyjść z pokoju wspólnego. Być zdanym na czyjąś łaskę było jednym z najgorszych uczuć w moim życiu. Chciałam tam już wejść, zostawić tę głupią karteczkę na łóżku Freda Weasleya i iść na obiad, bo powoli zaczynało mi burczeć w brzuchu.
Czekaliśmy chyba z pół godziny, podczas której dreptałam w miejscu z podekscytowania, a Score coraz mocniej zaciskał pięści. Nie mogliśmy rozmawiać, bo Gruba Dama mogłaby nas usłyszeć, więc zerkaliśmy tylko na siebie.
Kiedy wreszcie przyszedł jakiś Gryfon, miałam wrażenie, że rozsadzi mnie energia. Podeszliśmy do niego tak blisko, że prawie go dotykałam, ale to było konieczne, jeśli chcieliśmy wejść niezauważeni.
Mimbulus Mimbletonia – powiedział, gdy Gruba Dama zapytała go o hasło. Brzmiało jeszcze śmieszniej, niż gdy się czytało. Kto to w ogóle wymyślił? Nadal nie mogłam uwierzyć, że mają aż tak głupie hasła, Merlinie, tylko Gryfoni mogą wpaść na coś takiego.
Prawie udało nam się wejść niezauważenie. Prawie. Gdyby nie to, że portret przytrzasnął kraniec peleryny–niewidki i zsunęła się z nas w pokoju wspólnym Gryfonów, którzy nienawiść do nas mają chyba uwarunkowaną genetycznie, nasza misja naprawdę miała szanse się powieść i wszystko potoczyłoby się inaczej. Niestety nagle stałam się zupełnie widoczna, podobnie jak Scorpius. Kiedy rozmyślałam o tym później, uznałam, że warto było to zrobić dla min zebranych tam ludzi.
Zanim się ujawniliśmy, wszyscy byli weseli, odrabiali pracę domową, rozmawiali, grali w szachy – to, co robi się w weekend. Jednak panowała zupełnie inna atmosfera. Było tak... luźno. W pierwszej chwili miałam nawet ochotę usiąść z nimi przy kominku i posłuchać historii, które opowiadał jakiś Weasley.
Chciałam porozglądać się po pomieszczeniu – było o wiele mniejsze, niż pokój wspólny Slytherinu, ale przytulniejsze, cieplejsze i bardzo zagracone – ale nie było na to czasu. Fred Weasley zerwał się z podłogi, podobnie jak reszta jego kółeczka wzajemnej adoracji, paru osobom pióra wypadły z ręki. Zapadła cisza, przerywana jedynie trzaskaniem drewna palącego się w kominku.
Musiałam przerwać jakoś ten zastój, zanim Gryfoni rzuciliby się na nas, jak to na lwy przystało. Szturchnęłam Scorpiusa w bok i odchrząknęłam.
– Wiem, że wczoraj Malfoy trochę przesadził – przełknęłam ślinę. Głos drżał mi z emocji, chociaż ze wszystkich sił starałam się uspokoić. – Jednak nie możemy pozwolić, żeby przez jedno nic nie znaczące zdanie, młodsi Ślizgoni byli prześladowani przez swoich starszych kolegów z innych domów. Czy przez ostatnie lata nie staraliśmy się ocieplić nieco naszych stosunków? Naprawdę chcecie znów wrócić do bezsensownego naskakiwania na siebie? – Nie miałam pojęcia, że potrafiłam mówić w taki sposób, ale chyba trochę podziałało. Gryfoni zmienili wyraz twarz z Bardzo Wściekłych Lwów na Średnio Wściekłe, a to już coś. – My, wbrew temu, co o nas sądzicie, nie czyhamy na waszych pierwszoroczniaków na każdym korytarzu z zamiarem zjedzenia na kolację.
– Dlatego też przyszedłem was przeprosić – przerwał mi Score, i słusznie, bo powoli kończyły mi się pomysły na zdania w podobnym tonie. – No więc... przepraszam. Nie chciałem was urazić – wziął głęboki oddech – naprawdę nie zrobiłem tego celowo.
Score kłamał i choć uważał się za dobrego kłamcę, widziałam, że łże jak pies. Robił to tylko ze względu na siebie; tak jak każdy z nas, nie miał ochoty na wieczne docinki ze strony pozostałych domów. Na jego miejscu pewnie postąpiłabym tak samo. Prawda jest taka, że nie zależy nam aż tak bardzo na dobrych stosunkach z innymi uczniami, ale tutaj chodziło o naszą egzystencję w Hogwarcie, więc Scorpius musiał powiedzieć wszystko, byle tylko jakoś udobruchać Gryfonów.
Fred Weasley przeczesał palcami rude włosy, co sprawiło, że były jeszcze bardziej potargane.
– Wow – powiedział po krótkiej chwili. No tak, elokwencja na najwyższym poziomie. – Wy, Ślizgoni, naprawdę jesteście dziwni.
Nie wiem, o co mu chodziło, ale zupełnie nie spodziewałam się, że to powie.
– No nie stójcie tak, siadajcie. – Machnął na nas ręką, a Gryfoni uznali to chyba za znak, że wszystko jest w normie i wrócili do swoich zajęć. Natomiast my naprawdę nie mieliśmy pojęcia, co zrobić. Spojrzałam na Scorpiusa, który prawie niezauważalnie pokręcił głową. Akurat w tym się z nim zgadzałam, miałam ochotę uciec stamtąd jak najdalej. Rozmawiać z Gryfonami mogę, ale nie zamierzam przesiadywać w ich pokoju wspólnym i prowadzić przyjacielskich pogawędek.
Fred podszedł do nas, co w tym hałasie i tak niewiele pomogło.
– Wiesz, Weasley, musimy już iść.
Fred wyglądał na zawiedzionego, to było naprawdę dziwne i podejrzane.
– Audrey ma jeszcze coś to zrobienia, a my nasiedzimy się razem w święta – dodał Score. No tak, do domu Potterów co roku zjeżdżała się kupa ludzi, by wspólnie świętować. Ile bym dała, żeby wtedy z nimi być!

Nie czekaliśmy, aż Weasley zdąży coś odpowiedzieć, tylko szybkim krokiem wyszliśmy z pokoju wspólnego Gryffindoru, a gdy tylko przeszliśmy przez dziurę w portrecie, puściliśmy się biegiem i zatrzymaliśmy się dopiero w lochach.

__________________________________

Jak zwykle nie udało mi się czegoś dokończyć na czas, ale jak na razie ta połowa musi wam starczyć. Tak, też nie jestem z tego powodu zadowolona, ponieważ to jest rozdział urodzinowy i miał być super. 
W każdym razie - 11 luty! Tym razem dobrze zapamiętałam datę i obchodzimy urodziny w odpowiednim czasie. Nie wierzę, że minęły już dwa lata, naprawdę, ktoś musi coś kombinować z czasem. 
Chciałabym podziękować Wam, moim kochanym czytelnikom, za te wszystkie piękne komentarze, po których chciało się pisać. 
Jako że mamy już dwa lata, życzę i mi i Wam kolejnych dwóch lat, niekoniecznie z tym blogiem (no, kiedyś muszę go skończyć), ale może gdzieś indziej, jeśli tylko będę miała czas na pisanie - pomysły zawsze się znajdą. Poza tym dużo cierpliwości, do mnie przede wszystkim, bo sami widzicie, że trzeba jej mieć sporo. 
Hm, naprawdę chciałabym powiedzieć jeszcze dużo rzeczy, ale nie umiem ich wyrazić słowami, więc może po prostu wyślę wam wszystkim Rafaello.
A tak na serio, to wiedzcie, że bez Was poddałabym się już rok temu i zawdzięczam Wam baaaardzo dużo. Dziękuję!

PS Cichutko tylko zachęcę wszystkich do zaglądnięcia tutaj, po prawie roku wstawiłyśmy nowy rozdział!