piątek, 27 grudnia 2013

Bardzo Podziemna Wigilia

No więc pozbierałam wszystkie moje wspomnienia z naszej Podziemnej wigilii i wyszło takie coś. Pewnie pamiętałabym więcej, ale spotkania z rodzinką należą do tych zdecydowanie psujących psychikę. Macie sobie spóźniony prezent na święta :D
Indżojcie
_____________________

Nieważne, ile razy korzystałam z wejścia do Podziemia w Los Angeles, i tak zawsze dziwiłam się, jak śmiertelnicy mogą go nie zauważać. To takie... nienaturalne.

Okej, śmiertelników nie sposób ogarnąć.

Jeśli myśleliście, że normalnie Los Angeles wygląda jak jeden wielki neon, to najwyraźniej nie widzieliście tego miasta w święta. Wszystko było o wiele jaśniejsze niż zwykle, pełno było reniferów, Mikołajów, dzwonków i bałwanów, i tych innych pierdół, które, choć trochę kiczowate, miały swój urok i nadawały klimat.

Otworzyłam drzwi do eleganckiego studio filmowego. Wszystko lśniło tu od złota, a na ścianach migotały lampki. W tle leciały kolędy. Charon nie wyglądał na zbytnio zadowolonego ze stroju Mikołaja, w którym stał. Obok miał wielki, sztucznie wypchany worek. Ja, szczerze mówiąc, również wolałam go w garniturze.

Wydawało mi się, że znajdowało się tam więcej dusz niż zwykle i trudniej było się przepchnąć do Charona.

Otworzył przede mną przesuwane drzwi i dreptał za mną aż do łodzi. Wzrok przez chwilę przyzwyczajał się do półmroku, który tam panował, a po chwili mogłam ujrzeć wszystkie te kości w ścianach i wąską, kamienistą ścieżkę. Większość herosów pewnie nie ruszyłaby się z miejsca, zastanawiając się, co ich tu przywiało. Ale nie dzieci Hadesa (a trzeba nadmienić, że jest nas całkiem sporo). My mamy ochotę skakać z radości i biegać po całym Podziemiu z nadmiaru energii.

 Teoretycznie mogłabym wybrać podróż cieniem, ale:

zużyłabym dużo energii,

ominęłabym Charona,

nie przywitałabym się z Cerberkiem.

- Więcej was matka nie miała? - wymamrotał Charon, kiedy stanęliśmy na brzegu Styksu.

- Raczej ojciec. - Uśmiechnęłam się promiennie i usadowiłam w łodzi. Generalnie Charon nie był dobrym rozmówcą. On mówił mało, a jeśli już się odzywał, to marudził, że tata znów wydłużył mu godziny pracy albo narzekał na zbyt dużą ilość umarłych.

W połowie drogi zaczęłam wiercić się niespokojnie. Nieczęsto cała nasza rodzinka spotyka się w Podziemiu. Zwykle każde z nas robi co innego - niektórzy na powierzchnię wychodzą okazjonalnie, a z kolei ja z paroma osobami praktycznie cały czas jesteśmy na Ziemi. Trudno jest nas ogarnąć i zmusić do spotkania. A teraz... jest Wigilia, a co jak co, ale ją powinno spędzać się z rodziną.

Charon zatrzymał łódź i chyba chciał coś powiedzieć, ale usłyszałam szczekanie, więc zerwałam się z miejsca i pobiegłam do Cerberka. Na pewno prześcignęłabym wtedy nimfy z obozu.

Przeciskałam się przez tłum umarłych czekających na osąd, pomachałam do Minosa i innych członków rady (swoją drogą, mieli bardzo fajne, czerwone czapki), aż w końcu zdyszana stanęłam przed psem. Opuścił jeden łeb, pozostałymi wciąż czujnie obserwował dusze, które kuliły się pod jego spojrzeniem.

- Kto jest moim ulubionym pieskiem? Moją dzielną psiną? - zawołałam do niego i zaczęłam tarmosić wielki łeb. - Mój kochany Cerberek tak się stęsknił!

Zawył cicho i trącił mnie łapą. Rozejrzałam się wokoło i wypatrzyłam ogromną, czerwoną piłkę. Gdy wzięłam ją do ręki, Cerber zaczął tak energicznie machać ogonem, że powywracał niektóre nieuważne dusze. Rzuciłam piłką, a on natychmiast pobiegł za nią tak szybko jak umiał.

- Misiu, muszę iść - podrapałam go za uchem, gdy przybiegł z powrotem - ale wrócę, obiecuję.

Jego piski słyszałam przez całą drogę do pałacu taty.

W zasadzie nie ma co opisywać - było dużo złota i drogich kamieni, ognia i ciemnych zakamarków. Na ścianach sporadycznie pojawiały się pochodnie, ale ogólnie panował tu jeszcze większy mrok niż w całym Podziemiu. I chociaż było pięknie, to ciągle prosiłam tatę, by bardziej oświetlił swój pałac.

A potem nie widziałam już nic oprócz jasnorudych włosów.

- Lamusie, już myślałam, że nie przyjdziesz! - wykrzyknęła Lydia, która najwidoczniej czekała na mnie odkąd zaczęło pojawiać się nasze rodzeństwo

- Nie mogłam przepuścić tak wspaniałej okazji do wkurzania Persefony. Kath już jest?

Lydia pokręciła głową.

- Lepiej nie mów tak na nią, kiedy przyjdzie. Pewnie znowu coś zepsuła w obozie i Leo się na nią drze. Ale większość siedzi już na górze.

Weszłyśmy po długich schodach na piętro i aż zaparło mi dech z wrażenia. Że... że to był nasz pałac?

- Czy mamy jakiegoś nowego boga dekoracji i kto otrzymał jego błogosławieństwo?

Pałac taty, a właściwie ta wielka sala ilością ozdób dorównywała Los Angeles. Mnóstwo było pochodni ozdobionych ostrokrzewem, co groziłoby pożarem, gdyby nie magiczna osłona. Ubrane choinki stały pod wszystkimi ścianami. Aż dziw, że żyły w Podziemiu, ale to chyba jakaś magia Persefony. Nie miały nawet żadnych donic z wodą, były po prostu ustawione pionowo i podtrzymywane jakąś magiczną siłą. Pod sufitem ktoś zawiesił kolorowe łańcuchy, z których zwisała jemioła. No i oczywiście stół. Wielki, ciemny, z ogromną ilością zdobień, królował w tym pomieszczeniu. Wręcz uginał się pod ciężarem wszystkich potraw. Oprócz tradycyjnych dwunastu, było tyle innych ciast, muffinów, naleśników, gofrów, kiełbasek, hot dogów, hamburgerów, frytek, klusek, ziemniaków, ryb w przeróżnych sosach, a wszystko wyglądało tak pysznie, że miałam ochotę zjeść to teraz i nie czekać na innych. Na szczycie stołu siedział tata w swojej zwykłej postaci bez tych wszystkich płonących bajerów, a obok Persefona, jak zwykle naburmuszona.  Z kolei w rogu, tam gdzie nie było choinek, stały instrumenty i kilku umarłych muzyków, którzy je stroili.

- Hej, a ktoś w końcu powiedział Hazel, że to wszystko jest odwołane? - zapytałam Lydii konspiracyjnym szeptem. Hazel była po prostu hańbą dla naszej rodziny, nawet jeśli uratowała świat.

- Tak - odpowiedział mi zupełnie inny głos. To była Tonks albo inaczej Thalia. Oczywiście nie Grace, ona pewnie hasała gdzieś po łąkach razem z Łowczyniami. Nasza kolejna siostra, miła i posłuszna, i gdyby nie to, że jesteśmy rodziną, pewnie pełniłaby rolę chłopca, a raczej dziewczyny na posyłki. - Ale nadal nie rozumiem, dlaczego tak jej nie lubicie. - Uśmiechnęła się.

- Bo to przecież taka urocza osoba - mruknęłam bez przekonania i wzięłam je pod ramiona. - Czyli mówicie, że mamy wieczór wolny od jej ględzenia. Najbosko.

- Wszyscy są? - Thalia rozejrzała się, próbując stwierdzić, czy ktoś jeszcze jest nieobecny. - No, to chyba możemy zaczynać.

Chciałam zauważyć, że nie ma jednej bardzo ważnej osoby, ale...

- Na Hadesa - wydyszała Katherine, zatrzaskując za sobą drzwi. - Nico, mógłbyś ogarnąć te swoje żony.

Sala wypełniła się zbiorowym okrzykiem, czymś w stylu "Katherine, nareszcie!" i połowa rzuciła się na nią, zgniatając w uścisku (nie żeby coś, ale w tej części byłam również ja i Lydia - w końcu trzeba powitać drugą ulubioną siostrę). Druga połowa chyba stwierdziła, że zaczeka do składania życzeń.

- Stłoczyły się przed Charonem jak na jakimś strajku albo coś - oznajmiła Katherine, gdy wszyscy ją wyściskali i usiedli na miejscach. - Mają twoje zdjęcie na koszulkach z mnóstwem serduszek, zrobiły sobie nawet transparenty z napisem "NIE DLA PERCICO".

Nico przywalił sobie dłonią w czoło.

- Biedny Charon - mruknęłam. Wizja tych wszystkich fanek Nico przerażała mnie, a co dopiero jego.

- No, próbuje je jakoś powstrzymać przed wejściem na łódź i utorować drogę dla dusz.

Kiedy wyobraziłam sobie przewoźnika w stroju świętego Mikołaja usiłującego odgonić te dziewczyny swoim workiem pełnym sztucznych prezentów, parsknęłam śmiechem. Inni chyba wyobrazili sobie coś podobnego, bo cała sala wypełniła się rechotem.

- No, to teraz już naprawdę zaczynajmy - odezwała się Tonks. Do taty natychmiast ustawiła się ogromna kolejka, jakby nie istniało nic poza nim. Okej, ja też chciałam złożyć mu życzenia, ale... nie był tam najważniejszy. Zresztą niby co miałam mu powiedzieć? Życzyć zdrowia i szczęścia? To miał zapewnione. Tak więc tatę zostawiłam sobie na koniec i podbiegłam do Katherine.

- Siostrzyczko ty moja! - Przytuliłam ją mocno. - Spełnienia marzeń, żeby nie atakowało cię aż tak dużo potworów, żebyś wreszcie pojechała na koncert 30 Seconds To Mars, no i... wiesz, kogo. - Zarumieniła się delikatnie; normalnie byłoby to niedostrzegalne w Podziemiu, ale w tych warunkach dało się zauważyć niemal wszystko. Katherine życzyła mi więcej jedzenia i zmieniła moje niezręczne "wiesz, kogo" na "żebyś wreszcie w kimś się zakochała". Miałam ochotę ją trzepnąć za to ostatnie. To przecież nie moja wina, że większość chłopaków, których znam to idioci! Dobra, może poza Nico, Percym i Leo, ale oni stanowczo odpadają.

Następnie trafiłam na Maggie, która jak zwykle trzymała coś w rękach - tym razem był to najzwyklejszy w świecie Mikołaj z czekolady, zjedzony do połowy.

Nogi mnie już bolały od chodzenia po całym pałacu w poszukiwaniu rodzeństwa. Kiedy wreszcie szłam w kierunku taty, zrobiło się zupełnie ciemno.

- Na najmroczniejsze otchłanie Tartaru, co to ma być?! - wykrzyknął tata.

Wszystkie migające lampki zgasły, nawet pochodnie przestały świecić.

- Że co się niby stało? - jęknął Chris.

- Zeus znów odciął prąd - odparł tata. Miałam wrażenie, jakby chciał pójść na Olimp i zrobić rozpierdziel. - Persefono, przynieś świeczki - polecił, a ona, gdy już odchodziła, zaczęła go przedrzeźniać. Dobrze, że nie zauważył.

- Przecież pochodnie możemy zapalić - zauważyłam.

- One też były na prąd - oznajmił ojciec, po czym dodał, czując nasze spojrzenia - no wiesz, inaczej wszystko by się tu spaliło.

Kiedy Persefona wreszcie przyniosła świeczki i rozstawiła je w całym pomieszczeniu, wreszcie wszyscy mogli usiąść i jeść - ci, którzy wcześniej nie zdążyli złożyć komuś życzeń, robili to po ciemku. Umarła kapela znów zaczęła coś cicho grać. Miały to chyba być kolędy, ale kłóciłabym się.

Przez chwilę nikt nic nie mówił i zdążyłam zorientować się w najbliższym towarzystwie: obok mnie siedział Nico, a ze trzy miejsca na lewo Katherine, więc w razie czego mogłyśmy do siebie krzyczeć. Lydia usadowiła się po prawej stronie taty. Przysługiwało jej to miejsce, ponieważ była najstarsza z nas wszystkich, chociaż ja chyba wolałabym nie siedzieć tak blisko Persefony, która zawsze rzucała nam podejrzliwe spojrzenia. Było nas dużo i nie wszyscy urodzili się przed przysięgą, co trochę mnie wkurzało, bo zachowywali się, jakby pozjadali wszystkie rozumy, a tak naprawdę to nasza czwórka była najbardziej doświadczona.

Potem salę wypełnił szczęk sztućców i szmer rozmów, który powoli przeradzał się w ryk. W pewnym momencie, kiedy wszyscy już się napchali (potem odkryłam, że nie tylko ja czułam się jak kulka, która ledwo się toczyła), tata wstał z miejsca, czym zwrócił na siebie uwagę.

- Wigilia bez prezentów to nie Wigilia, i choć normalnie was nie rozpieszczam - tu kilka osób zrobiło znaczące miny i pokiwało głowami - dziś każdy z was dostanie coś ode mnie.

Klasnął, a do sali wszedł nie kto inny jak Charon z workiem na plecach. Czyli jednak nie był sztucznie wypchany.

Wyczytywał nas według jakiejś listy, na pewno nie ułożonej alfabetycznie. Kiedy wreszcie dostałam swoją paczkę, nie miałam pojęcia, co to może być. Było za chude na książkę lub płytę. Ogólnie to wyglądało jak kartka papieru. Rozerwałam papier i moim oczom ukazała się najpiękniejsza rzecz w życiu: bilet na koncert Macklemore'a w przyszłym roku. Chciałam zacząć piszczeć, ale nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Katherine pomachała mi przed oczami, ale ja tylko wpatrywałam się w magiczne "meet&greet" na bilecie.

- Diana się chyba zapowietrzyła - stwierdził z uśmiechem Nico, patrząc na mój prezent. Sam głaskał szarego kota, który mruczał zadowolony. Lydia chciała coś powiedzieć, ale wszystko zagłuszyło Last Christmas. Serio? Taka piosenka w Podziemiu i to jeszcze tak głośno? Spojrzałam na zespół pod ścianą, ale oni tylko bezradnie kręcili głowami. Tata wyszedł szybko, był wyraźnie wkurzony. Wrócił dopiero, kiedy znów zapadła względna cisza.

- Dusze w Elizjum pozwalają sobie na zbyt wiele - westchnął, od niechcenia strzepując ostatnie płomyki ognia z rękawa koszuli. - Będę musiał coś z tym zrobić.

 

 

Powoli kierowałam się do mojego pokoju, żeby wreszcie się położyć i pozwolić tym wszystkim kaloriom powiększyć mój tyłek, kiedy ogromne drzwi otworzyły się po raz kolejny i do pomieszczenia wpadł zapach zboża.

Jęknęłam w myślach i patrząc po minach innych, zrobili dokładnie to samo. W drzwiach stała bowiem Demeter z koszem pełnym... czegoś, ale z pewnością nie było to dobre.

- Kochani, wreszcie tu dotarłam! Przepraszam, ale na Olimpie naprawdę dużo się dzieje. Ares znów kłóci się z Ateną...

- Z pewnością to interesujące - przerwał jej brutalnie Hades - ale po co tu przyszłaś? - spytał bez ogródek. Demeter zrobiła oburzoną minę i postąpiła kilka kroków do przodu.

- No jak to? Trzeba dać młodym zdrowe jedzenie! Otręby doskonale pomagają na trawienie, a w tej niezwykłej mieszance z... - dalej gadała coś o owsiankach wzbogaconych o tłuszcze roślinne nowej generacji (nie wiem, czy to znowu takie zdrowe), w każdym razie po piętnastu minutach doszła do sedna sprawy - więc każde z was, moje misie pysie - tu miałam ochotę jej przywalić - dostanie ode mnie po pysznej owsiance wzbogaconej o dodatkowe składniki! - zakończyła swoją przemowę, a moje pragnienie uderzenia jej wzrosło parokrotnie. Gdyby to nie była bogini, rzucilibyśmy się do ucieczki. Ale ona i tak by nas złapała, więc posłusznie ustawiliśmy się w kolejce po owsiankę.

Nie miałam siły zjeść nic więcej, ale Demeter uparła się, byśmy usiedli jak porządni ludzie i chociaż spróbowali. Gdyby nie była boginią, zginęłaby przez nasze mordercze spojrzenia.