sobota, 10 stycznia 2015

Rozdział II

Nigdy nie potrzebowałam dużo snu, cztery godziny w zupełności wystarczały. Nawet jeśli budziłam się co chwilę przez dziwne sny, co po siedemnastu latach życia na tej planecie było dla mnie tak normalne, jak dla innych jedzenie bekonu. Chociaż w zasadzie były to bardziej wizje, przestałam tak bardzo się nimi przejmować. Parę lat temu budziłam się z krzykiem po każdej z nich, choć muszę przyznać, że wtedy były naprawdę okropne. Na przykład taki olbrzym z baranimi rogami, który dyskutował o sposobie zniszczenia jakiegoś obozu, o którym nigdy wcześniej nie słyszałam. W dodatku miejsce, w którym się znajdował, też nie należało do przyjemnych. Chociaż było ciepło, to nie wybrałabym się tam z rodzinką na wesołe wakacje. Pewnie przez walające się kamienie, dziwne ryki wydobywające się z głębi tajemniczych grot, których tam było pełno, no i ten wszechobecny zapach. Nie potrafiłam go określić ani do niczego porównać, ale uwierzcie: był okropny.
Ostatnimi czasy wizje jakby się uspokoiły. Oczywiście nadal powtarzały się co noc, ale były jakby cichsze i mniej wyraźne. Jakaś cząstka mnie niepokoiła się tym, ale bardzo starałam się ją ignorować.
W sobotę, mimo braku lekcji, wstałam jak zwykle o szóstej. W dormitorium było jeszcze ciemno, a ciszę przerywały tylko ciężkie oddechy moich współlokatorek. Postanowiłam nie budzić ich jeszcze przez co najmniej dwie godziny; wbrew pozorom nie jestem taka złośliwa i rozumiem potrzeby innych ludzi.
Jedną z wielu zalet wczesnego wstawania jest brak kolejki do łazienki. W dodatku mogę spędzić w niej co najmniej pół godziny i nikt nie będzie mnie poganiać. Cicho wygrzebałam z kufra gruby, puchaty sweter w barwach Slytherinu oraz czarne spodnie i prawie bezszelestnie podreptałam do łazienki.
Wyszłam dokładnie czterdzieści minut później, cała i zdrowa, co już nie było takie zwykłe. Kiedyś przewróciłam się, bo zauważyłam (okej, wydawało mi się, że zauważyłam – taka jest oficjalna wersja) w lustrze jakiegoś dziwnego chłopaka i pobiegłam po różdżkę, która leżała spokojnie na parapecie po drugiej stronie łazienki. Do dziś nie wiem, kim był ten człowiek. Nie wyglądał na ucznia Hogwartu ani w ogóle na czarodzieja, ale podświadomość podpowiadała mi, że powinnam go znać.
W drodze powrotnej do łóżka związałam mokre włosy w koński ogon. Może i dłużej schły, ale przynajmniej nie wpadały do oczu. Zresztą, w razie czego zawsze jest Claire Rookwood i jej zaklęcie suszące, które opanowała do perfekcji. Gdybym miała tak długie i gęste włosy jak ona, też bym pewnie się go nauczyła, ale nie było mi aż tak bardzo potrzebne.
Zamiast pościelić łóżko jak przykładne dziewczę, rzuciłam na nie pióro, atrament, pergamin i podręcznik do zaklęć. Praca domowa dla Lupina sama się nie zrobi, a ja i tak miałam dużo czasu do śniadania.

Byłam tak skupiona na składaniu literek do kupy, że nie zauważyłam, jak pozostałe dziewczyny powoli się budzą. Claire pomachała mi, drugą ręką przecierając zaspane oczy. Uśmiechnęłam się, a po chwili wewnętrznej walki ze sobą, zrezygnowałam z odrabiania pracy domowej. W hałasie, który zaraz zrobią, i tak nie będę mogła się skupić.
Nie wiedziałam, czy Al i Scorpius już wstali. Nie było ich w pokoju wspólnym, a nie uśmiechało mi się wchodzenie do sypialni. Byłam tam raz, dwa lata temu, i ta wizyta wystarczy mi na całe życie. Gdy tam weszłam, wydawało mi się, jakbym zanurzyła się w morzu papierów, opakowań po przeróżnych słodyczach i ubrań. Skrzaty domowe pewnie dawno przestały przejmować się tym miejscem i szczerze mówiąc, wcale im się nie dziwię.
Jednak w Wielkiej Sali również ich nie było. Cała drużyna, skupiona w jednym końcu stołu wokół kapitana, Asy Rowle'a. Przysiadłam się do nich, a widząc zmartwione twarze, uśmiechnęłam się pokrzepiająco. Nasz dom był ich jedynym wsparciem i oczywiście wszyscy Ślizgoni im kibicowali. Niestety nie zawsze mogliśmy dużo zrobić. Nienawiść, z jaką spotykali się członkowie drużyny często była silniejsza od nas. Już od tygodnia zawodnikom przydarzały się dziwne wypadki i dam różdżkę, że Gryfoni maczali w tym palce, choć w tym sezonie nie graliśmy jeszcze przeciwko nim. Gdyby nie silna wola, umiejętność samoobrony i fakt, że z reguły niewiele obchodzi nas zdanie innych, drużyna pewnie dawno przestałaby istnieć, a gracze skończyliby w szpitalu świętego Munga. Mimo to czasem przydawało się pokazać im, jak bardzo zależy nam na wygranej i że wiele dla nas znaczą. Nawet jeśli nie było się najlepszym motywatorem, tak jak ja.
– Musicie coś zjeść, nie chcemy, żebyście pospadali z mioteł. – Nałożyłam Nate'owi Zabiniemu łyżkę jajecznicy. Spojrzał na mnie, jakby miał ochotę wetknąć mi tę jajecznicę w różne ciekawe miejsca.
– Wolałbym spaść niż grać bez szukającego – odparł, a zanim zdążyłam mu przypomnieć, że jest Ślizgonem, do cholery, a my nie poddajemy się tak łatwo, otworzyły się ogromne drzwi i do Wielkiej Sali wpadł zdyszany Scorpius, a za nim Al.
– Na gacie Merlina, Malfoy, gdzieś ty się podziewał?! – krzyknął Asa, zwracając na nas uwagę wszystkich Ślizgonów i co najmniej połowy czarodziejów z innych domów. Nikogo to nie zdziwiło, na pewno byli zainteresowani rozpadem naszej drużyny. Podniecenie, zawsze wyczuwalne przed meczem, osiągnęło poziom krytyczny. Miałam wrażenie, że powietrze zaraz wybuchnie.
Scorpius podbiegł do stołu i opadł na miejsce obok mnie. Dyszał ciężko i minęło parę sekund, zanim odpowiedział.
– Zaspaliś… – Al rzucił mu dziwne spojrzenie – zaspałem – poprawił się o wiele bardziej zdecydowanym głosem. Przyjrzałam mu się dokładnie. W niczym nie przypominał Scorpiusa Malfoya, którym zachwycały się wszystkie dziewczyny, za to wyglądał, jakby nie spał pół nocy. Włosy, w totalnym nieładzie, sterczały we wszystkie strony. Krawat zarzucił jedynie na szyję, nie przejmując się wiązaniem, podobnie ze sznurówkami. Że też się nie wywrócił w czasie tego szaleńczego biegu po schodach. Był natomiast w wyśmienitym nastroju, jakby za pół godziny wcale nie grał meczu, od którego zależało wszystko. Nie miałam pojęcia, co go tak ucieszyło, ale nie chciałam narzekać, w końcu dobry humor to połowa wygranej.
Albus nalał mu kawy, a na talerz nałożył dwa tosty z serem. W tym czasie Scorpius zdołał zawiązać sobie buty i przygładzić włosy. Daleko mu było do zwykłego wyglądu, ale przynajmniej przypominał człowieka.
– To jaką mamy taktykę? – zwrócił się do Asy między kolejnymi kęsami.
– Malfoy, jeśli jeszcze raz tak bardzo się spóźnisz, gwarantuję ci, że nie zagrasz w żadnym meczu. Przypominałem ci o tym spotkaniu od tygodnia, ale ty oczywiście musiałeś sobie pospać! – W miarę mówienia, głos kapitana robił się coraz wyższy, aż w końcu przypominał pisk młodej mandragory. W zasadzie Asa był tak blady i zmęczony, jakby przed chwilą zemdlał z powodu spotkania tej przemiłej rośliny.
– Więc zamiast mnie wystawisz Coleman, tak? Tylko ona zgłosiła się na szukającego, a wiesz przecież, że nadaje się do tego jak Weasleyowie do używania różdżek.
Zaskoczyło mnie to, co powiedział. Oczywiście jego rodzina nadal miała fioła na punkcie czystości krwi, a Score często wygłaszał swoje (albo bardziej swoich rodziców) radykalne poglądy w najmniej odpowiednich momentach, ale nigdy nie myślałam, że posunie się do czegoś takiego.
Nie tylko ja byłam zszokowana. Albus wyglądał, jakby ktoś przywalił mu w twarz. Score, jeśli wiedział, że Potter jest blisko, powstrzymywał się przed wygłaszaniem takich opinii. Całe szczęście, że powiedział to w miarę cicho, bo mielibyśmy na głowie nauczycieli i innych uczniów, prawdopodobnie próbujących wydrapać nam oczy albo, co gorsza, połamać różdżki.
Jacqueline Nott, ścigająca, wstała i uderzyła ręką w stół.
– Powiem to tylko raz, Rowle, i masz coś z tym zrobić. Nie będę grała z tym rasistą w jednej drużynie. – Wskazała palcem na Scorpiusa. – To właśnie przez niego ludzie myślą, że jesteśmy nadętymi dupkami, a doskonale wiesz, że tak nie jest!
Miałam ochotę ją uścisnąć albo co najmniej przybić piątkę. Lubiłam Score'a, oczywiście, jednak nie mogłam wytrzymać, kiedy ktoś umniejszał godność innych ludzi tylko przez nazwisko bądź status krwi. Często miałam dość tej całej ideologii, choć oczywiście według uczniów z innych domów, skoro jestem Ślizgonką, powinnam ślepo wierzyć w to, w co wieki temu wierzył Slytherin.
Tymczasem Jacqueline kontynuowała swoją tyradę:
– Nie mam zamiaru być wytykana palcami na korytarzach tylko dlatego że…
– Uspokój się – Asa odezwał się cicho, udając, że panuje nad sobą. – Za pół godziny gramy jeden z najważniejszych meczy w naszym życiu, więc skupmy się na cholernej taktyce i pracy zespołowej, i nie obchodzą mnie – podniósł głos, widząc, że Jacqueline otwiera usta, by zaprotestować – wasze poglądy i uprzedzenia. Weźcie się w garść, jasne? A z tobą, Malfoy – dodał ciszej – porozmawiam po meczu.
Albus nie odzywał się przez cały czas. Milczał w drodze na boisko i kiedy zaczynał się mecz. Wolałam sobie nie wyobrażać, jak się czuje w tej sytuacji. Pamiętam, jak w pierwszy dzień szkoły był wytykany palcami i wyśmiewany tylko dlatego, że nazywał się Potter i trafił do Slytherinu. Wtedy Score oznajmił wszystkim, że Al jest jego najlepszym przyjacielem, co oczywiście natychmiast pomogło. Mówił, że nie obchodzi go rodzina Ala i inni też nie powinni się nią interesować. 
Nie za bardzo wiedziałam, co powiedzieć, ale musiałam to zrobić, mimo że warunki niespecjalnie nadawały się do głębokiej rozmowy o uczuciach.
– Al, rozumiem cię, to naprawdę nie…
Przyłożył palec do ust.
– Wiem. Nieważne. Skup się na meczu.
Nie chciałam naciskać. Jeśli nie miał ochoty o tym rozmawiać, nie mogłam go do tego zmuszać.
Spojrzałam na boisko akurat wtedy, kiedy Jacqueline przerzuciła kafel przez obręcz.
– DZIESIĘĆ PUNKTÓW DLA SLYTHERINU! – głos Jaya Farwella przedarł się przez wrzawę kibiców. Zawsze zastanawiało mnie, jakim cudem tak mała liczba ludzi mogła zrobić taki hałas. 
Jacqueline nie miała czasu na triumfalną pętlę wokół słupków. Razem z Asą i Nate'em Zabinim okrążyli Lacey Northern, Krukonkę, która właśnie mknęła ku naszym obręczom. Zabini wyprzedził ją i gwałtownie skręcił w jej stronę, zmuszając, by zahamowała. Był to ryzykowny manewr, Northern mogła nie mieć aż tak szybkiego refleksu, by zdążyć się zatrzymać. Jednak ona była cholerną Krukonką i po prostu zanurkowała, wymijając Nate'a dołem. Została nagrodzona wiwatami, jednak kibice nie cieszyli się długo. 
– Rowle i Nott nie dają za wygraną... Northern podaje kafla do Starnes... Starnes unika tłuczka, kafel trafia do Zabiniego... DWADZIEŚCIA DO ZERA DLA SLYTHERINU! – krzyknął Farwell, a jego dalsze słowa zostały zagłuszone przez oklaski Ślizgonów. 
Szukałam wzrokiem Scorpiusa, który zwykle bardziej angażował się w grę. Jednak tym razem krążył wysoko nad głowami pozostałych zawodników, a Andrew Corden, szukający Krukonów, trzymał się blisko niego, jakby bał się, że go zgubi. Zapewne tak było, bowiem Krukoni nie słynęli z dobrych szukających. Corden mógł jedynie mieć nadzieję, że wyprzedzi Scorpiusa, gdy ten wypatrzy znicza. 
Usłyszałam, jak Jay Farwell krzyczy, że Krukoni zdobyli punkty, a przez trybuny Ślizgonów przeszedł jęk zawodu. Odwróciłam się do Ala, by zapytać o aktualną sytuację, i wtedy go zobaczyłam.
Chłopak z łazienki, jak nazywałam go w myślach, stał obok Albusa jak gdyby nigdy nic i bezczelnie wpatrywał się we mnie. Skórzana, niezapięta kurtka łopotała na wietrze, podobnie jak przydługawe, czarne włosy. Jego ubranie było zupełnie nieprzystosowane do pory roku: pod kurtką miał jedynie czarny podkoszulek, a spodnie tego samego koloru wydawały się być z bardzo cienkiego materiału. Jednak nie wyglądał na kogoś, kto zamarza. Dodatkowo miałam dziwne wrażenie, jakbym tylko ja go widziała. 
– Witaj, Audrey. – Jego głos był głęboki, zupełnie nie pasował do drobnej sylwetki. Nie krzyczał, a mimo hałasu słyszałam go bardzo wyraźnie. Otworzyłam usta ze zdumienia. Nie mogłam pozbyć się uczucia, że powinnam wiedzieć, kim ten człowiek jest. Powinnam też odezwać się do niego, ale po pierwsze nadal byłam w lekkim szoku, a po drugie, jeśli faktycznie tylko ja go widziałam, nie chciałam, żeby inni uznali mnie za wariatkę. W końcu nawet w świecie czarodziejów rozmawianie ze zjawami, które pojawiają się raz na jakiś czas w najmniej odpowiednich momentach, jest uznawane za troszkę odbiegające od normy. 
W tym momencie Albus odwrócił się do mnie i ten moment wystarczył, żeby mój tajemniczy prześladowca zniknął. Dosłownie rozpłynął się w powietrzu. Można by powiedzieć, że się deportował, ale zniknięciu nie towarzyszyło charakterystyczne trzaśnięcie.
– Zamknij usta, bo się przeziębisz. – Al uśmiechnął się lekko. – Stało się coś?
Pokręciłam głową; chciałam mu powiedzieć, żeby przestał się tak o mnie martwić. W ciągu trzech dni zapytał osiem razy, czy wszystko w porządku. Można dostać szału. 
Kiedy ponownie skupiłam się na grze, Zabini dostał tłuczkiem w brzuch i zleciał z miotły. Oburzony tłum buczał, a pani Hooch przyznała Ślizgonom rzut wolny. Tym sposobem zyskaliśmy przewagę pięćdziesięciu punktów i straciliśmy jednego z lepszych zawodników. A mówią, że tylko Ślizgoni grają nieczysto.
Gra stawała się coraz bardziej brutalna, a podniecenie meczem rosło z każdym podaniem kafla. Tymczasem Malfoy nadal latał spokojnie nad głowami pozostałych zawodników, czego Farwell nie omieszkał skomentować mówiąc, że szukający Ślizgonów zachowuje się jak wyjątkowo leniwy gumochłon. Profesor McGonagall krzyknęła, że jeżeli jeszcze raz zachowa się tak subiektywnie, dożywotnio straci posadę komentatora w Hogwarcie. Niestety wrzasnęła prosto do mikrofonu i mógł usłyszeć ją każdy uczeń. Cóż, zawsze wiedziałam, jak skończy się komentowanie meczu Ślizgonów przez Gryfona.
– Boot ma kafla, podaje do Northern... Northern unika tłuczka, znów podaje do Boota... KOLEJNE DZIESIĘĆ PUNKTÓW DLA KRUKONÓW! 
Zdążyłam pomyśleć, że Malfoy mógłby się trochę pospieszyć – nasza przewaga zmniejszała się w zastraszającym tempie – i w tym momencie zanurkował, a zaraz za nim Corden. 
– Dawaj, Score! – krzyknął Albus.
Malfoy leciał w dół z zawrotną prędkością i wyglądało na to, że nie zamierzał wyhamować. Było jasne, że tylko zwodzi Cordena i nie mam pojęcia, jak Krukon mógł tego nie zauważyć. 
Gdy byli tuż nad ziemią i Scorpius miał pewność, że jego przeciwnik nie zdąży się zatrzymać, poderwał miotłę do góry. Corden zarył w ziemię, przekoziołkował parę metrów razem ze złamaną miotłą, upadł na plecy i już nie wstał. Został przeniesiony na niewidzialnych noszach do skrzydła szpitalnego.
Teraz Malfoy mógł spokojnie wypatrywać znicza, choć zdaje się, że znalazł go na początku gry i nie spuszczał z niego oka. Pędził w stronę złotej piłeczki, jakby od tego zależało jego życie (jestem prawie pewna, że w rzeczywistości tak było) i już po chwili trzymał ją w zaciśniętej pięści. Ślizgoni wpadli w szał, wszyscy ściskali, całowali i uśmiechali się do kogo tylko mogli. Nawet nie wiedziałam, że tak potrafimy. Natomiast cała drużyna jakby zapomniała o wcześniejszym incydencie w Wielkiej Sali i tłoczyła się wokół Malfoya, zapewne gratulując sobie nawzajem.
Tłum powoli wylewał się na błonia. Najpierw wiwatujący Ślizgoni, potem cała reszta Hogwartu, która nie była już tak zadowolona z życia. Nie mogliśmy dostać się do drużyny ani na błoniach, ani na korytarzach; udało nam się to dopiero w pokoju wspólnym, kiedy niektórzy zniknęli w swoich dormitoriach albo innych ustronnych miejscach. Gdy przecisnęliśmy się przez tłum do kominka, pod którym siedzieli zawodnicy, Asa natychmiast zerwał się z miejsca i wziął mnie w objęcia, jakby to była zupełnie naturalna rzecz, którą robił po każdym meczu. Uścisnął mnie mocno, a ja nieśmiało poklepałam go po ramieniu. Nie podobała mi się ta sytuacja, miałam ochotę użyć na nim jakiegoś ciekawego zaklęcia.
– Udało nam się! Wygraliśmy! – krzyknął, odsuwając się ode mnie trochę. Mimo to nadal czułam się nieswojo.
– Rowle, jeśli jeszcze raz coś takiego zrobisz, zetrę ci ten głupi uśmieszek z twarzy, rozumiemy się? – oznajmiłam, wyciągnąwszy różdżkę.
– Co tylko zechcesz, kochanie – uśmiechnął się przesadnie szeroko. Wyminęłam go i usiadłam na kanapie obok Scorpiusa, który był mniej szczęśliwy z wygranej niż zazwyczaj. Wzięłam głęboki oddech i skrzyżowałam ręce na piersiach. Czas pogodzić dwóch najlepszych przyjaciół. 
– Wiesz, że spieprzyłeś sprawę, tak? – Malfoy milczał (nie dziwię się, nikt z nas nie lubi przyznawać się do błędu), więc mówiłam dalej. – To nie będzie łatwe, ale musisz go przeprosić. I najlepiej zrób to teraz. 
– Za co niby?! – obruszył się. – Ja tylko wyrażałem swoje poglądy! 
Spojrzałam wymownie w sufit. Merlinie, dlaczego on jest taki tępy. Farwell miał rację, czasem naprawdę zachowywał się jak gumochłon.
– Za to, że obraziłeś jego rodzinę, idioto – powiedziałam spokojnym głosem.
Score otworzył usta by coś powiedzieć, ale po chwili je zamknął i pokiwał głową. – No, to na co czekasz? Idź do niego.
Malfoy wziął głęboki oddech i powoli wstał. Mogłabym postawić dziesięć galeonów, że trzęsły mu się nogi.
Posiedziałam chwilę sama, ale gdy zauważyłam, że Asa zmierza w moim kierunku, podeszłam szybko do Claire Rookwood i Lucy Greengrass. Nie miałam ochoty ponownie być przez niego przytulona zwłaszcza, że wyglądał już na lekko wstawionego. Claire i Lucy podały mi butelkę Ognistej Whisky, ale grzecznie podziękowałam. Dziś nie chciałam pić; skoro miałam halucynacje na trzeźwo, wolałam nie myśleć, co by się działo, gdybym była pijana. W ogóle nie chciałam tam siedzieć. Radość ze zwycięstwa dziwnie wyparowała, chciałam tylko udać się do dormitorium, położyć w łóżku i przetrząsnąć każde wspomnienie w poszukiwaniu mojego tajemniczego znajomego. Zapewne bym tak zrobiła, gdyby nie Al i Scorpius, którzy, najwyraźniej już pogodzeni, zawołali mnie do siebie. Uśmiechnęłam się, myśląc, że może to znak, że wszystko wraca do normalności.

***

Jednak rano nic nie było normalne. Po pierwsze, zaspałam, choć to można usprawiedliwić – profesor Zabini wygonił nas do łóżek dopiero o czwartej rano. Całe szczęście, że była niedziela i śniadanie zaczynało się dopiero o dziewiątej. Po drugie, znów miałam tę dziwną wizję. Bardzo wyraźną i realistyczną, jakby ktoś włączył w moim mózgu telewizor. Tym razem ukrywałam się za wielką, złotą kolumną ozdobioną różnymi scenami, takimi jak centaur uczący jakieś dziecko strzelać z łuku. W myślach pogratulowałam autorowi fantazji. Centaury nigdy w życiu nie zaczną się zadawać z ludźmi.
Wyglądało na to, że twórca tych kolumn naprawdę miał wybujałą wyobraźnię. Wyżej umieścił jakiegoś wielkiego gościa, który odcinał łby Bardzo Wkurzonej Bestii. Wyglądała trochę jak zirytowana tentakula, tylko o wiele bardziej groźna.
Odważyłam się wyjrzeć zza filaru i aż podskoczyłam. Znajdowałam się w ogromnej, półkolistej sali. Po przeciwnej stronie stało dwanaście tronów, a na nich siedzieli ludzie jeszcze więksi niż Hagrid. Niemożliwe, żebym trafiła do nory olbrzymów, ale na tym skończyły się moje pomysły dotyczące tego miejsca. 
Jeden z nich, ten siedzący na środku, wyraźnie miał nad pozostałymi jakąś władzę. W jego ciemnej, krzaczastej brodzie co chwilę coś błyskało, jakby malutkie pioruny. 
– Nie możemy jej jeszcze stamtąd zabrać! – zagrzmiał, uderzając pięścią w podłokietnik. Atmosfera zrobiła się bardzo napięta.
– Zeusie, to moja córka i ma już siedemnaście lat, wystarczająco dużo, by dowiedzieć się, kim naprawdę jest! – Mężczyzna siedzący po jego lewej stronie zerwał się ze swojego tronu ozdobionego kośćmi różnego rozmiaru. W jego oczach zapłonął dziwny, czerwony blask. O kimkolwiek rozmawiali, współczułam tej dziewczynie ojca, który wyglądał jak wokalista Fatalnych Jędz. 
Wtedy odezwała się jedna z kobiet, lecz była o wiele spokojniejsza i bardzo pewna siebie. Ona z kolei przypominała mi Rowenę Ravenclaw ze starych obrazów.
– Hadesie, jeśli za bardzo się pospieszymy, dziewczyna dozna szoku i możemy nie zdążyć do letniego przesilenia. 
– Będzie w szoku jak wszyscy, którzy dowiedzieli się o swoim prawdziwym pochodzeniu – warknął wokalista Fatalnych Jędz – więc przestań udawać, że się o nią martwisz. Mój syn odwiedził ją dzisiaj...
– Nie wtrącaj w to swojego syna – rzekł Zeus, również wstając. – Narada zostaje przełożona na jutro, wtedy zadecydujemy o losie Audrey Baines. 
Wtedy właśnie ocknęłam się w swoim łóżku, cała spocona i zestresowana. W głowie kłębiło mi się pełno chaotycznych myśli. Dlaczego śnią mi się takie rzeczy? Dlaczego mój ojciec przypomina wokalistę zespołu, który już dawno przestał istnieć? Dlaczego właściwie banda jakichś olbrzymów będzie decydować o moim losie? 
Miałam wrażenie, jakby mój mózg miał zaraz wybuchnąć. Dlatego właśnie złamałam jedną ze swoich najważniejszych zasad – pobiegłam do sypialni chłopców z mojego roku.