środa, 12 sierpnia 2015

Rozdział III część 2

Starożytne runy były jednym z niewielu przedmiotów, które lubiłam i w miarę szybko się ich uczyłam. Właściwie były jedynym takim przedmiotem, gdybym mogła, zdawałabym OWUTEMy tylko z tego. Niestety, jak dowiedziałam się od profesora Iliakowa, po starożytnych runach można znaleźć pracę w niewielu miejscach w Anglii, no i nikt nie przyjmie mnie, jeśli zdam tylko jeden przedmiot.
Na lekcjach profesor Grace Williams, która nauczała starożytnych run, mogłam się wyciszyć i czasem, jeśli akurat miałam dobry dzień, potrafiłam nawet zapomnieć o wszystkich problemach. Dzisiaj naprawdę mi się to przyda, więc po obiedzie (na który wszyscy Ślizgoni poszli bez obaw, że ktoś nagle się na nich rzuci) pobiegłam tylko do dormitorium po podręczniki i jeszcze na przerwie weszłam do klasy na drugim piętrze. Było to naprawdę małe pomieszczenie, ledwo zmieściło się w nim piętnaście podwójnych ławek, który stały tak ściśnięte, że trudno było między nimi przejść. Zawsze siedziałam z przodu, ponieważ profesor Williams mówiła bardzo cicho.  Większość uczniów zajmowała miejsca z tyłu, jednak tym razem w pierwszym rzędzie wolne było tylko jedno krzesło, obok Roxanne Weasley. Mimo nazwiska nie była podobna do swoich kuzynów z Gryffindoru. Jasne włosy o odcieniu prawie takim samym jak Scorpiusa (wszyscy dokuczali mu, że ma siostrę w Hufflepuffie), spływały falami na jej wąskie plecy. Była drobna, niska i chudziutka, miałam wrażenie, że rozpadnie się na malutkie kawałeczki, jeśli przez przypadek ją szturchnę. Po Weasleyach odziedziczyła jedynie nazwisko i brązowy kolor oczu i naprawdę nigdy nie zorientowałabym się, że jest z nimi spokrewniona.
Uśmiechnęła się do mnie leciutko – wszystko, co robiła, było delikatne. Niektórzy mogliby nawet stwierdzić, że aż sztuczne. Ja jednak znałam ją prawie cztery lata i chociaż nie rozmawiałyśmy zbyt często, zdążyłam ją już trochę poznać. Wydawało mi się, że nieśmiałość czasem bardzo jej przeszkadzała i  bardzo chciałaby bliżej mnie poznać, jednak to uczucie mijało po paru minutach. Zawsze zastępowało je wrażenie, że przyjaźnie między domami były prawie niemożliwe.
Z braku innej możliwości zajęłam miejsce obok Roxanne. Chciałam, naprawdę chciałam się do niej odezwać, to pomogłoby nam w ponownym ociepleniu stosunków między Slytherinem a resztą Hogwartu. Jednak zamiast rozpocząć jakąś niezwykle ciekawą rozmowę, przesadnie długo wyciągałam podręczniki. Dopiero gdy skończyły mi się pomysły na rzeczy, które mogłabym wygrzebać z torby, wyprostowałam się i wpatrzyłam w czarną tablicę.
– Wczorajszy mecz był naprawdę ekscytujący, prawda? – zapytała Roxanne. Nie muszę chyba mówić, że zupełnie się tego nie spodziewałam.
– Taa, jasne – mruknęłam bez większego entuzjazmu.
– Najbardziej podobała mi się ta akcja Ślizgonów na samym początku, wiesz, to było takie bum – w tym momencie pokazała rękami, jakby coś naprawdę wybuchło – na samo wejście, aż chciałam wam kibicować.
To było podejrzane. Naprawdę podejrzane i niecodzienne. Zaczynałam zastanawiać się, co mogłaby osiągnąć przez rozmowę ze mną.
Tymczasem Roxanne dalej rozwodziła się nad cudowną grą Ślizgonów:
– Albo to, jak Nott uniknęła tłuczka i w dodatku strzeliła gola! – Och super, trafiła w obręcz, to takie niespotykane w quidditchu! Puchoni naprawdę ekscytują się błahymi sprawami. A myślałam, że to tylko legendy. – A potem, kiedy Krukoni zarobili pierwsze punkty, widziałaś to?
– Nie, akurat wtedy odwiedził mnie znajomy z łazienki, którego nikt inny nie widzi – odburknęłam, zanim zdołałam się powstrzymać. Byłam na siebie zła, w końcu mogłabym czasem zapanować chociaż nad własnym językiem.
Roxanne wyglądała na zdezorientowaną, ale chyba uznała, że to tylko ślizgońskie gadanie. Slytherin słynął z ludzi posiadających nadzwyczajną zdolność pokazywania innym, że ma się ich gdzieś. I chociaż czasami chcieliśmy – naprawdę chcieliśmy – to zmienić, i tak nic z tego nie wychodziło. W każdym razie nic dobrego.
Teraz jednak wyszło mi to na dobre (a przynajmniej częściowo), ponieważ Roxanne najpewniej pomyślała, że sobie z niej kpię. W końcu Ślizgon, który nie ogląda całego meczu quidditcha, to jak profesor Iliakow niezadający żadnej pracy domowej.
– W każdym razie – Roxanne chyba postanowiła, że zignoruje moją głupią odpowiedź – bardzo się cieszę, że wygraliście.
Gdybym w tej chwili coś jadła, na pewno bym się zakrztusiła. Ostatni raz tak mnie zatkało, kiedy po raz pierwszy znalazłam parę galeonów w swojej kieszeni. Podobnie jak wtedy, teraz też wykrztusiłam jedynie:
– Co?
– Uważam, że należy wam się coś od życia – wyjaśniła Roxanne. – Wszyscy mówią, że jesteście małymi, podstępnymi żmijami – uśmiechnęłam się pod nosem – ale to tylko stereotypy, a ja nie lubię określać kogoś na podstawie czynów ich przodków. Z góry więc zakładam, że nie jesteście aż tak straszni, jak wszyscy uważają, nawet jeśli niektórym zdarza się czasem powiedzieć coś głupiego.
Byłam zaskoczona jej przemową, a tym bardziej niezbyt popularnymi poglądami. Przez siedem lat życia w Hogwarcie nie spotkałam nikogo, kto myślałby podobnie (cóż, może po części dlatego, że rzadko rozmawiałam z członkami innych domów). Dlatego poczułam przemożną chęć wytłumaczenia Scorpiusa i przeproszenia za niego. Nigdy nie sądziłam, że stanie się coś takiego, ale muszę przyznać, że poczułam się po prostu głupio.
– Salazarze, przepraszam za Scorpiusa. Normalnie by tego nie powiedział, ale wiesz, nerwy związane z meczem…
Nagle zabrakło mi słów. Nie potrafiłam powiedzieć nic więcej, jakby niespodziewanie coś się we mnie zablokowało. Na szczęście profesor Williams wykazała się idealnym wyczuciem czasu i akurat w tym momencie pojawiła się w klasie.
– Mówiłam, że nie wszyscy jesteście tacy sami – powiedziała cicho Roxanne i uśmiechnęła się ciepło.
Do końca lekcji nie odezwałyśmy się do siebie, ale tym razem milczenie nie było tak krępujące jak zazwyczaj.
***
Starożytne runy były moją ostatnią lekcją w poniedziałki, w przeciwieństwie do Albusa i Scorpiusa, którzy mieli przed sobą jeszcze godzinę numerologii. Postanowiłam wykorzystać ten czas, by w końcu wysłać list do Holly. Leżał na mojej szafce nocnej od wczoraj, kiedy to byłam zbyt zajęta przyjmowaniem gratulacji od Ślizgonów – w końcu razem ze Score’em dokonaliśmy niemal cudu.
– Hej, Audrey! – krzyknął do mnie Asa, gdy pojawiłam się w pokoju wspólnym Slytherinu. Siedział na jednej ze skórzanych kanap po mojej lewej stronie, razem z paroma Ślizgonami z szóstej i siódmej klasy, których kojarzyłam jedynie z wyglądu. Nie miałam zamiaru znów odkładać wysyłania listu, dlatego pomachałam do niego i skierowałam się do dormitorium.
W sowiarni o tej porze roku zapewne było zimno, więc wyciągnęłam z kufra ciepłą pelerynę z naszywką z herbem Slytherinu na piersi. Po rozmowie z Roxanne po raz pierwszy poczułam, że mogę być dumna z bycia Ślizgonką i nikt nie ma prawa mi tej dumy odebrać.
Chwyciłam list leżący na szafce nocnej i pomaszerowałam do sowiarni. Kiedy przechodziłam przez pokój wspólny, Asa milczał, ale czułam na sobie jego spojrzenie śledzące każdy mój krok. Na korytarzach panował duży tłok, a mnie zależało na szybkim dotarciu na miejsce, więc użyłam paru tajemnych przejść, które odkryłam razem z Alem i Scorpiusem podczas naszych nocnych eskapad z Mapą Huncwotów i peleryną–niewidką. Te skróty bywały naprawdę przydatne w takich sytuacjach, a sprawdzały się jeszcze lepiej, gdy o trzeciej w nocy zachce ci się jeść.
Tak jak podejrzewałam, w sowiarni wiał porywisty wiatr, a temperatura spadła dużo poniżej zera. Zresztą nie ma się czemu dziwić – to była jedna z wyższych wież w Hogwarcie, a tegoroczna zima nas nie oszczędzała.
Ściskając list w rękach, przechadzałam się w tę i z powrotem przed żerdziami, na których pohukiwały sowy różnego rodzaju. Kusiło mnie, by wybrać malutką, uroczą sówkę, której imienia nie mogłam przeczytać, ponieważ tabliczka była pokryta odchodami, ale bałam się, że nie poradzi sobie w taką pogodę. Dlatego na ramię przywołałam dużą sowę śnieżną, która aż prosiła się o wyruszenie w podróż. Przywiązałam do jej nóżki list i dałam smakołyk, który wcześniej zabrałam z dormitorium.
Prawie podskoczyłam (co mogło się skończyć bardzo źle, biorąc pod uwagę oblodzone kamienne podłoże), kiedy znów usłyszałam ten głos.
Przede mną stał dokładnie ten sam chłopak, którego widziałam w sobotę podczas meczu. Po prostu się pojawił, jakby mógł materializować się w dowolnym miejscu o dowolnej porze bez większego problemu. Wyglądał, jakby za chwilę znów miał się rozpłynąć, dlatego chciałam coś powiedzieć, cokolwiek, byleby go zatrzymać. Na szczęście zaczął mówić pierwszy.
– Przepraszam za tamto na stadionie. I w łazience. Byłem strasznie ciekawy, jak teraz wyglądasz – oznajmił skruszonym głosem. Mówił cicho, ale jakimś cudem rozumiałam wszystkie jego słowa, jakby przekazywał mi je prosto do mózgu. – Na Hadesa, tyle się o tobie mówi w obozie, nie mogłem…
– Chwila – przerwałam. Odczuwałam irracjonalną potrzebę mówienia w taki sam sposób jak on, prawie jakbym chciała mu zaimponować albo co najmniej dorównać. Jego słowa obijały mi się w mózgu, który nagle zawierał tylko to, dlatego miałam pewne problemy z wyartykułowaniem czegokolwiek. – Jak to „teraz wyglądam”… jaki obóz? Kim ty w ogóle jesteś?
Przez twarz mojego jeszcze–tajemniczego znajomego przebiegł cień zdumienia i zawodu.
– Więc naprawdę nic nie pamiętasz. – Powiedział to bardziej do siebie, dlatego nie skomentowałam i czekałam na wyjaśnienia. – Jestem Nico di Angelo. Nie czas teraz na tłumaczenie wszystkiego od początku, poza tym myślę, że domyślasz się odpowiedzi na co najmniej jedno pytanie. – Uśmiechnął się tajemniczo pod nosem. – Powinnaś wiedzieć, że nie jesteś już tutaj bezpieczna, dlatego musisz być ostrożniejsza niż zazwyczaj.
Prychnęłam. Jasne, nie ma nic prostszego.
– Co się stanie 22 grudnia? – zapytałam, zanim zdążył mnie jeszcze bardziej nastraszyć. – Dlaczego akurat ciebie do mnie przysłali, kimkolwiek są? Dlaczego ten sobowtór Richie’ego z Fatalnych Jędz twierdzi, że jest moim ojcem? – Naprawdę chciałam się powstrzymać przed zadawaniem tych wszystkich pytań, ale kiedy wreszcie znalazłam kogoś, kto potrafił na nie odpowiedzieć, po prostu nie mogłam.
Nico di Angelo przyglądał mi się przez dłuższą chwilę, aż w końcu zapytał:
– Kim są Fatalne Jędze?
Skrzyżowałam ręce na piersiach.
– Nie mam zamiaru odpowiadać na twoje pytania, dopóki ty nie odpowiesz na moje.
W tym momencie na schodach rozległy się kroki i usłyszałam damski głos:
– Audrey?
Następnie wydarzyły się dwie rzeczy: Nico szepnął „do zobaczenia za dwa tygodnie” i zniknął, a na szczycie oblodzonych schodów pojawiła się Jacqueline Nott. Jej skóra była równie biała jak śnieg, co nadawało jej nieco upiornego wyglądu.
– Z kim rozmawiasz? – zapytała, rozglądając się wokoło.
Wymamrotałam coś w odpowiedzi i szybko ją wyminęłam. Po paru sekundach (w głowie rozbrzmiewały mi słowa Nico o zachowaniu ostrożności) znalazłam się już w ciepłej części zamku. Naprawdę nie miałam pojęcia, jakim cudem udało mi się nie zlecieć ze schodów pokrytych grubą warstwą lodu. Usiadłam przy ścianie i ukryłam twarz w dłoniach.
Oficjalnie stwierdziłam, że zwariowałam.
***
Następne dwa tygodnie minęły zdecydowanie za szybko. Kompletnie nie byłam przygotowana na to, co miało się stać. Cóż, pewnie byłoby mi łatwiej, gdyby wiedziała, co mnie czeka. Ten czas obfitował w ciekawe i mniej ciekawe wydarzenia, ale było ich tak dużo, że musiałam zanotować wszystkie w czarnym zeszycie, który kupiłam kiedyś w Hogsmeade. Kojarzył mi się z „Potworną Księgą Potworów”, bo gdy nie wypowiedziało się odpowiedniego hasła, by go otworzyć, próbował odgryźć palce. Naprawdę przydatna sztuczka, gdy mieszka się w dormitorium pełnym ciekawskich dziewczyn.
Pierwszym wydarzeniem, które znalazło się w moim zeszycie, była informacja o próbie obrabowania Gringotta. Wkleiłam tam cały wycinek z Proroka Codziennego, w którym oczywiście nie wspomniano, co właściwie chcieli ukraść złodzieje, ale uznałam, że tak ważnego momentu w historii nie mogę zignorować.
– Ojciec opowiadał mi – oznajmił Albus zaraz po przeczytaniu artykułu – że kiedy on był w pierwszej klasie, zdarzyło się coś podobnego. Ktoś chciał ukraść kamień filozoficzny.
– Który twój ojciec potem sam znalazł, tak, wiemy – Scorpius zmarszczył brwi. – Myślicie, że to coś podobnego?
– Magiczny artefakt zapewniający wieczne szczęście i młodość? Kto wie, co oni chowają w tych skrytkach – odparłam, nakładając sobie pomidory na kanapkę. Wyjątkowo nie miałam wrażenia, że wszyscy bezczelnie się na mnie gapią, więc chociaż raz nie musiałam przejmować się, że przypadkowo ukradnę komuś pieniądze.
– Chciałbym wiedzieć, gdzie to coś się teraz znajduje – powiedział Al, po czym, widząc nasze zdezorientowane miny, dodał: – To oczywiste, że nie trzymają już tego w banku. Może przenieśli do Hogwartu, tak jak kamień? Merlinie, naprawdę chciałbym to odnaleźć.
– Chyba nie mówisz poważnie, nie będziemy się bawić w twojego ojca – oznajmiłam stanowczo. – Nie dość ci zamieszania ze starożytnymi bogami?
Powiedziałam to odrobinę za głośno i parę osób siedzących w zasięgu mojego głosu, spojrzało na nas z zaciekawieniem.
– To „zamieszanie” skończy się za parę dni, Audrey – zauważył Scorpius. – Przecież nie możemy po prostu siedzieć i uczyć się do OWUTEMów jak normalni ludzie – dodał, śmiejąc się cicho.
– Nieważne,  to tylko takie marzenia, które nigdy się nie zrealizują. – Albus przyciągnął do siebie Proroka i jeszcze raz przeleciał wzrokiem cały tekst.
– O jakich marzeniach konkretnie rozmawiamy? – zapytał Asa Rowle, siadając obok mnie. Jęknęłam w duchu, kiedy poczułam, jak przyjemne uczucie bycia ignorowaną przez cały wszechświat prysnęło niczym bańka mydlana.
– Cóż, i tak nie będziesz potrafił ich spełnić – odparł Score z nutą irytacji w głosie.
Asa puścił to mimo uszu i wskazał na gazetę leżącą przed Alem.
– Widzę, że wy też już wiecie. Cały zamek kompletnie oszalał. Chodzą plotki, że Gryfoni chcą organizować jakieś wyprawy poszukiwawcze, że niby na wzór ich wspaniałego idola. – Zerknął na Albusa. – Bez obrazy, stary, ale totalnie ogłupieli na punkcie tej historii z twoim ojcem.
Al westchnął.
– Biedna Lily – powiedział Score z udawanym współczuciem – pewnie musi w kółko opowiadać tę historię. Może powinieneś ich jakoś nastraszyć, żeby się od niej odczepili? – zwrócił się do Albusa.
– Wydaje mi się, że Lily ma ogromne doświadczenie, jeśli chodzi o odpędzanie natrętnych ludzi – odparłam zamiast Ala. Lily Potter cieszyła się ogromnym zainteresowaniem w Hogwarcie, zarówno ze strony męskiej jak i żeńskiej.
– Naprawdę nie zamierzacie tego szukać? – zapytał Asa z niedowierzaniem, wracając do tematu kradzieży. – Myślałem, że ty, Potter, masz we krwi pakowanie się tam, gdzie nie trzeba.
– Przepraszamy, że tak cię zawiedliśmy, Rowle – odparł Scorpius,  a w jego głosie dało się usłyszeć ostrzeżenie. – Mogę cię zapakować do szafki zniknięć, ale na więcej nie licz.

           Drugą rzeczą, która trafiła do drapieżnego zeszytu, to godziny spędzone w bibliotece razem z moimi ulubionymi Ślizgonami. Zapisałam praktycznie wszystko, co znaleźliśmy w wypożyczonych przez Albusa książkach. Wciąż zadziwiało mnie to, że pani Pince dała się nabrać na to, że Al przygotowuje się do OWUTEMów i potrzebuje tych wszystkich ksiąg, zwłaszcza, że w programie nauczania nie było nawet wzmianki o jakiejkolwiek mitologii.
Po spotkaniu z Nico di Angelo prawie natychmiast opowiedziałam o wszystkim Albusowi i Scorpiusowi. Myślałam, że to jakoś pomoże mojemu biednemu mózgów, który chyba zamienił się w papkę, ale nic z tego. Magia, czarodzieje, przedziwne zwierzęta i rośliny, nawet zeszyty gryzące palce, były dla mnie normą, bo miałam z nimi do czynienia właściwie od momentu narodzin. Ale starożytni bogowie, którzy mają dzieci ze śmiertelnikami, potwory i przepowiednie to zupełnie co innego. Można by założyć, że łatwo będzie mi to przyswoić, ale było dokładnie odwrotnie. Nie potrafiłam ogarnąć tego natłoku informacji. Tego, że ktoś jeszcze wierzy w takie brednie. Tego, że mój ojciec jest bogiem, w dodatku bogiem umarłych.
– To jakiś głupi żart – powiedziałam któregoś razu w trakcie naszych zebrań w bibliotece. – A wy na pewno maczaliście w tym palce.
– Musiałbym stracić rozum, żeby cię wkręcać – odparł spokojnie Score. – Poza tym nawet my nie mamy takiej wyobraźni.
Nie mówiłam im tego, ale byłam cholernie wdzięczna za pomoc. Nie musieli spędzać ze mną tyle czasu w bibliotece, że nie wspomnę o wysłuchiwaniu tej historii i o problemach, z którymi na pewno nie zmagały się inne Ślizgonki. Poza nimi mogłam zwrócić się jedynie do Holly, której list był trzecią rzeczą znajdującą się w moim zeszycie:

Kochana Audrey!
Zanim przejdę do rzeczy, muszę na Ciebie nakrzyczeć, więc wyobraź sobie, że stoję obok i krzyczę. I lepiej ciesz się, że nie przysłałam Ci wyjca!
Bogowie, już myślałam, że umarłaś! Jakim prawem nie odzywasz się do mnie przez tak długi czas? Zwłaszcza, że, jak widzę, wokół Ciebie dzieją się różne interesujące rzeczy.
W tym momencie zrobiło mi się trochę głupio, ponieważ faktycznie ostatni list do Holly wysłałam na początku roku szkolnego.
To ma się więcej nie powtórzyć, zrozumiano?
 À propos tych wydarzeń: gdybym nie wiedziała, że masz zadziwiającą zdolność pakowania się w kłopoty, pomyślałabym, że to wszystko jest wyjątkowo kiepskim dowcipem. Niby jakim cudem nagle okazuje się, że istnieją bogowie? Mimo wszystko musisz wziąć pod uwagę możliwość, że ktoś robi sobie z Ciebie żarty, choć szczerze mówiąc, sama w to wątpię. Myślę, że musimy poszukać czegoś na ten temat, poszperać w starych książkach, nawet tych mugolskich.
Niewiele mogę Ci jeszcze doradzić, więc po prostu bądź ostrożna. Nie wiadomo, co się za tym wszystkim kryje.
Pozdrów ode mnie Albusa i Score’a!
Holly

– No to nam pomogła, nie ma co – skomentował jadowicie Scorpius, kiedy on i Al przeczytali list.
– Odpisz, że my też pozdrawiamy i mamy nadzieję, że przyda jej się nasz świąteczny prezent – dodał Al, uśmiechając się znacząco do Scorpiusa. Wysyłanie sobie głupich prezentów było ich tradycją od dobrych pięciu lat i każdego roku wymyślali coś gorszego. W te święta w grę wchodził sedes („niech pozna wystrój brytyjskich łazienek, w Ameryce na pewno takich nie mają”, chociaż wydawało mi się, że chcą zrobić coś, co kiedyś nie udało się wujkom Albusa) albo paczka specjalnie dobranych niespodzianek z Magicznych Dowcipów Weasleyów, które Albus pewnie dostanie za darmo. Czasem zastanawiałam się, dlaczego w ogóle się z nimi przyjaźnię.
Nie rozmawialiśmy dużo o liście, ponieważ  – jak powiedział Scorpius – w zasadzie nic nowego nie wniósł. Musiałam przyznać, że Holly jednak nie jest wszechwiedząca. Poza tym ma własne życie i problemy, a ja byłam tak zajęta swoimi, że nawet jej o to nie zapytałam.
Mimo wszystko wydawało mi się, że coś nie pasuje w tym liście. Czytałam go w każdej wolnej chwili, ale przez kilka dni nie mogłam nic znaleźć. Udało mi się to dopiero dwa dni przed urodzinami. Leżałam już w łóżku, kiedy tknęło mnie przeczucie. Zapaliłam różdżkę, która rozjarzyła się jasnym światłem, rzucając światło na śpiące dziewczyny. Claire przechylała się niebezpiecznie nad krawędzią łóżka, ale nie zwróciłam na to specjalnej uwagi. Sięgnęłam do kufra i wyciągnęłam z niego podręcznik od starożytnych run, w którym trzymałam list od Holly. Serce waliło mi w klatce piersiowej, kiedy czytałam go po raz kolejny, z tym że teraz szukałam czegoś konkretnego.
„Bogowie, już myślałam, że umarłaś!”
Czarodzieje nie używali tego słowa. My mieliśmy swojego Merlina, Salazara, galopujące hipogryfy albo skrzeczące mandragory. Nagle przypomniałam sobie spotkanie z Nico di Angelo, który powiedział coś podobnego.
Zgasiłam różdżkę i opadłam z powrotem na łóżko. Byłam prawie pewna, że tej nocy już nie zasnę, ale i tak zamknęłam oczy. Moje serce nadal biło jak szalone, a z mózgu powoli wypływały wszystkie informacje, aż w końcu pozostała tylko jedna myśl.

Holly Rhodes nie była do końca tym, za kogo się podawała.

_______________________________________

No tak, nawet nie wiem, jak mam zacząć. Nie będę znowu przepraszać, bo po pierwsze raczej nie ma kogo, a po drugie jest mi głupio tak ciągle błagać o wybaczenie. Nie będę też obiecywać, że od teraz rozdziały będą pojawiały się regularnie - wręcz przeciwnie, nie mam pojęcia, kiedy cokolwiek znowu tu napiszę. Tak, blog to odpowiedzialność, blablabla, wszystko rozumiem, ale ja z reguły jestem zmęczona (szkołą albo po prostu życiem), dodatkowo w tym roku czeka mnie dłuższy pobyt w szpitalu... naprawdę, nie spodziewajcie się jakiegoś wielkiego powrotu. CO OCZYWIŚCIE NIE ZNACZY, ŻE ODESZŁAM NA DOBRE. Mam w sobie coś takiego, że muszę dokończyć to, co zaczęłam, więc spoczko foczko, luzujemy majty i żyjemy dalej, a Dianka kiedyś napisze do końca Herosów. Może za rok, może za dwa, a może za dwadzieścia, kto wie? Ale na pewno jeszcze tu wrócę. 
Cóż, pozostaje mi życzyć wam udanych wakacji i spokojnego powrotu do szkoły. 
PS Jeśli ktoś chciałby się ze mną skontaktować, zapraszam na mojego tumblra, na pewno odpowiem :)