Starożytne runy były jednym z niewielu przedmiotów, które lubiłam
i w miarę szybko się ich uczyłam. Właściwie były jedynym takim przedmiotem,
gdybym mogła, zdawałabym OWUTEMy tylko z tego. Niestety, jak dowiedziałam się
od profesora Iliakowa, po starożytnych runach można znaleźć pracę w niewielu
miejscach w Anglii, no i nikt nie przyjmie mnie, jeśli zdam tylko jeden
przedmiot.
Na lekcjach profesor Grace Williams,
która nauczała starożytnych run, mogłam się wyciszyć i czasem, jeśli akurat
miałam dobry dzień, potrafiłam nawet zapomnieć o wszystkich problemach. Dzisiaj
naprawdę mi się to przyda, więc po obiedzie (na który wszyscy Ślizgoni poszli
bez obaw, że ktoś nagle się na nich rzuci) pobiegłam tylko do dormitorium po
podręczniki i jeszcze na przerwie weszłam do klasy na drugim piętrze. Było to
naprawdę małe pomieszczenie, ledwo zmieściło się w nim piętnaście podwójnych
ławek, który stały tak ściśnięte, że trudno było między nimi przejść. Zawsze
siedziałam z przodu, ponieważ profesor Williams mówiła bardzo cicho. Większość uczniów zajmowała miejsca z tyłu,
jednak tym razem w pierwszym rzędzie wolne było tylko jedno krzesło, obok
Roxanne Weasley. Mimo nazwiska nie była podobna do swoich kuzynów z
Gryffindoru. Jasne włosy o odcieniu prawie takim samym jak Scorpiusa (wszyscy
dokuczali mu, że ma siostrę w Hufflepuffie), spływały falami na jej wąskie
plecy. Była drobna, niska i chudziutka, miałam wrażenie, że rozpadnie się na
malutkie kawałeczki, jeśli przez przypadek ją szturchnę. Po Weasleyach
odziedziczyła jedynie nazwisko i brązowy kolor oczu i naprawdę nigdy nie
zorientowałabym się, że jest z nimi spokrewniona.
Uśmiechnęła się do mnie leciutko –
wszystko, co robiła, było delikatne. Niektórzy mogliby nawet stwierdzić, że aż
sztuczne. Ja jednak znałam ją prawie cztery lata i chociaż nie rozmawiałyśmy
zbyt często, zdążyłam ją już trochę poznać. Wydawało mi się, że nieśmiałość czasem
bardzo jej przeszkadzała i bardzo
chciałaby bliżej mnie poznać, jednak to uczucie mijało po paru minutach. Zawsze
zastępowało je wrażenie, że przyjaźnie między domami były prawie niemożliwe.
Z braku innej możliwości zajęłam
miejsce obok Roxanne. Chciałam, naprawdę chciałam się do niej odezwać, to
pomogłoby nam w ponownym ociepleniu stosunków między Slytherinem a resztą
Hogwartu. Jednak zamiast rozpocząć jakąś niezwykle ciekawą rozmowę, przesadnie
długo wyciągałam podręczniki. Dopiero gdy skończyły mi się pomysły na rzeczy,
które mogłabym wygrzebać z torby, wyprostowałam się i wpatrzyłam w czarną
tablicę.
– Wczorajszy mecz był naprawdę
ekscytujący, prawda? – zapytała Roxanne. Nie muszę chyba mówić, że zupełnie się
tego nie spodziewałam.
– Taa, jasne – mruknęłam bez
większego entuzjazmu.
– Najbardziej podobała mi się ta
akcja Ślizgonów na samym początku, wiesz, to było takie bum – w tym momencie
pokazała rękami, jakby coś naprawdę wybuchło – na samo wejście, aż chciałam wam
kibicować.
To było podejrzane. Naprawdę
podejrzane i niecodzienne. Zaczynałam zastanawiać się, co mogłaby osiągnąć
przez rozmowę ze mną.
Tymczasem Roxanne dalej rozwodziła
się nad cudowną grą Ślizgonów:
– Albo to, jak Nott uniknęła tłuczka
i w dodatku strzeliła gola! – Och super, trafiła w obręcz, to takie
niespotykane w quidditchu! Puchoni naprawdę ekscytują się błahymi sprawami. A
myślałam, że to tylko legendy. – A potem, kiedy Krukoni zarobili pierwsze
punkty, widziałaś to?
– Nie, akurat wtedy odwiedził mnie
znajomy z łazienki, którego nikt inny nie widzi – odburknęłam, zanim zdołałam
się powstrzymać. Byłam na siebie zła, w końcu mogłabym czasem zapanować chociaż
nad własnym językiem.
Roxanne wyglądała na
zdezorientowaną, ale chyba uznała, że to tylko ślizgońskie gadanie. Slytherin
słynął z ludzi posiadających nadzwyczajną zdolność pokazywania innym, że ma się
ich gdzieś. I chociaż czasami chcieliśmy – naprawdę chcieliśmy – to zmienić, i
tak nic z tego nie wychodziło. W każdym razie nic dobrego.
Teraz jednak wyszło mi to na dobre
(a przynajmniej częściowo), ponieważ Roxanne najpewniej pomyślała, że sobie z
niej kpię. W końcu Ślizgon, który nie ogląda całego meczu quidditcha, to jak
profesor Iliakow niezadający żadnej pracy domowej.
– W każdym razie – Roxanne chyba
postanowiła, że zignoruje moją głupią odpowiedź – bardzo się cieszę, że
wygraliście.
Gdybym w tej chwili coś jadła, na
pewno bym się zakrztusiła. Ostatni raz tak mnie zatkało, kiedy po raz pierwszy
znalazłam parę galeonów w swojej kieszeni. Podobnie jak wtedy, teraz też
wykrztusiłam jedynie:
– Co?
– Uważam, że należy wam się coś od
życia – wyjaśniła Roxanne. – Wszyscy mówią, że jesteście małymi, podstępnymi
żmijami – uśmiechnęłam się pod nosem – ale to tylko stereotypy, a ja nie lubię
określać kogoś na podstawie czynów ich przodków. Z góry więc zakładam, że nie
jesteście aż tak straszni, jak wszyscy uważają, nawet jeśli niektórym zdarza
się czasem powiedzieć coś głupiego.
Byłam zaskoczona jej przemową, a tym
bardziej niezbyt popularnymi poglądami. Przez siedem lat życia w Hogwarcie nie
spotkałam nikogo, kto myślałby podobnie (cóż, może po części dlatego, że rzadko
rozmawiałam z członkami innych domów). Dlatego poczułam przemożną chęć
wytłumaczenia Scorpiusa i przeproszenia za niego. Nigdy nie sądziłam, że stanie
się coś takiego, ale muszę przyznać, że poczułam się po prostu głupio.
– Salazarze, przepraszam za
Scorpiusa. Normalnie by tego nie powiedział, ale wiesz, nerwy związane z
meczem…
Nagle zabrakło mi słów. Nie
potrafiłam powiedzieć nic więcej, jakby niespodziewanie coś się we mnie
zablokowało. Na szczęście profesor Williams wykazała się idealnym wyczuciem czasu
i akurat w tym momencie pojawiła się w klasie.
– Mówiłam, że nie wszyscy jesteście
tacy sami – powiedziała cicho Roxanne i uśmiechnęła się ciepło.
Do końca lekcji nie odezwałyśmy się
do siebie, ale tym razem milczenie nie było tak krępujące jak zazwyczaj.
***
Starożytne runy były moją ostatnią lekcją w poniedziałki, w
przeciwieństwie do Albusa i Scorpiusa, którzy mieli przed sobą jeszcze godzinę
numerologii. Postanowiłam wykorzystać ten czas, by w końcu wysłać list do
Holly. Leżał na mojej szafce nocnej od wczoraj, kiedy to byłam zbyt zajęta
przyjmowaniem gratulacji od Ślizgonów – w końcu razem ze Score’em dokonaliśmy
niemal cudu.
– Hej, Audrey! – krzyknął do mnie
Asa, gdy pojawiłam się w pokoju wspólnym Slytherinu. Siedział na jednej ze
skórzanych kanap po mojej lewej stronie, razem z paroma Ślizgonami z szóstej i
siódmej klasy, których kojarzyłam jedynie z wyglądu. Nie miałam zamiaru znów
odkładać wysyłania listu, dlatego pomachałam do niego i skierowałam się do
dormitorium.
W sowiarni o tej porze roku zapewne
było zimno, więc wyciągnęłam z kufra ciepłą pelerynę z naszywką z herbem
Slytherinu na piersi. Po rozmowie z Roxanne po raz pierwszy poczułam, że mogę
być dumna z bycia Ślizgonką i nikt nie ma prawa mi tej dumy odebrać.
Chwyciłam list leżący na szafce
nocnej i pomaszerowałam do sowiarni. Kiedy przechodziłam przez pokój wspólny,
Asa milczał, ale czułam na sobie jego spojrzenie śledzące każdy mój krok. Na
korytarzach panował duży tłok, a mnie zależało na szybkim dotarciu na miejsce,
więc użyłam paru tajemnych przejść, które odkryłam razem z Alem i Scorpiusem
podczas naszych nocnych eskapad z Mapą Huncwotów i peleryną–niewidką. Te skróty
bywały naprawdę przydatne w takich sytuacjach, a sprawdzały się jeszcze lepiej,
gdy o trzeciej w nocy zachce ci się jeść.
Tak jak podejrzewałam, w sowiarni
wiał porywisty wiatr, a temperatura spadła dużo poniżej zera. Zresztą nie ma
się czemu dziwić – to była jedna z wyższych wież w Hogwarcie, a tegoroczna zima
nas nie oszczędzała.
Ściskając list w rękach,
przechadzałam się w tę i z powrotem przed żerdziami, na których pohukiwały sowy
różnego rodzaju. Kusiło mnie, by wybrać malutką, uroczą sówkę, której imienia
nie mogłam przeczytać, ponieważ tabliczka była pokryta odchodami, ale bałam
się, że nie poradzi sobie w taką pogodę. Dlatego na ramię przywołałam dużą sowę
śnieżną, która aż prosiła się o wyruszenie w podróż. Przywiązałam do jej nóżki
list i dałam smakołyk, który wcześniej zabrałam z dormitorium.
Prawie podskoczyłam (co mogło się
skończyć bardzo źle, biorąc pod uwagę oblodzone kamienne podłoże), kiedy znów
usłyszałam ten głos.
Przede mną stał dokładnie ten sam
chłopak, którego widziałam w sobotę podczas meczu. Po prostu się pojawił, jakby
mógł materializować się w dowolnym miejscu o dowolnej porze bez większego
problemu. Wyglądał, jakby za chwilę znów miał się rozpłynąć, dlatego chciałam
coś powiedzieć, cokolwiek, byleby go zatrzymać. Na szczęście zaczął mówić
pierwszy.
– Przepraszam za tamto na stadionie.
I w łazience. Byłem strasznie ciekawy, jak teraz wyglądasz – oznajmił
skruszonym głosem. Mówił cicho, ale jakimś cudem rozumiałam wszystkie jego
słowa, jakby przekazywał mi je prosto do mózgu. – Na Hadesa, tyle się o tobie
mówi w obozie, nie mogłem…
– Chwila – przerwałam. Odczuwałam
irracjonalną potrzebę mówienia w taki sam sposób jak on, prawie jakbym chciała
mu zaimponować albo co najmniej dorównać. Jego słowa obijały mi się w mózgu,
który nagle zawierał tylko to, dlatego miałam pewne problemy z wyartykułowaniem
czegokolwiek. – Jak to „teraz wyglądam”… jaki obóz? Kim ty w ogóle jesteś?
Przez twarz mojego jeszcze–tajemniczego
znajomego przebiegł cień zdumienia i zawodu.
– Więc naprawdę nic nie pamiętasz. –
Powiedział to bardziej do siebie, dlatego nie skomentowałam i czekałam na
wyjaśnienia. – Jestem Nico di Angelo. Nie czas teraz na tłumaczenie wszystkiego
od początku, poza tym myślę, że domyślasz się odpowiedzi na co najmniej jedno
pytanie. – Uśmiechnął się tajemniczo pod nosem. – Powinnaś wiedzieć, że nie
jesteś już tutaj bezpieczna, dlatego musisz być ostrożniejsza niż zazwyczaj.
Prychnęłam. Jasne, nie ma nic
prostszego.
– Co się stanie 22 grudnia? –
zapytałam, zanim zdążył mnie jeszcze bardziej nastraszyć. – Dlaczego akurat
ciebie do mnie przysłali, kimkolwiek są? Dlaczego ten sobowtór Richie’ego z
Fatalnych Jędz twierdzi, że jest moim ojcem? – Naprawdę chciałam się powstrzymać
przed zadawaniem tych wszystkich pytań, ale kiedy wreszcie znalazłam kogoś, kto
potrafił na nie odpowiedzieć, po prostu nie mogłam.
Nico di Angelo przyglądał mi się
przez dłuższą chwilę, aż w końcu zapytał:
– Kim są Fatalne Jędze?
Skrzyżowałam ręce na piersiach.
– Nie mam zamiaru odpowiadać na
twoje pytania, dopóki ty nie odpowiesz na moje.
W tym momencie na schodach rozległy
się kroki i usłyszałam damski głos:
– Audrey?
Następnie wydarzyły się dwie rzeczy:
Nico szepnął „do zobaczenia za dwa tygodnie” i zniknął, a na szczycie
oblodzonych schodów pojawiła się Jacqueline Nott. Jej skóra była równie biała
jak śnieg, co nadawało jej nieco upiornego wyglądu.
– Z kim rozmawiasz? – zapytała,
rozglądając się wokoło.
Wymamrotałam coś w odpowiedzi i
szybko ją wyminęłam. Po paru sekundach (w głowie rozbrzmiewały mi słowa Nico o
zachowaniu ostrożności) znalazłam się już w ciepłej części zamku. Naprawdę nie
miałam pojęcia, jakim cudem udało mi się nie zlecieć ze schodów pokrytych grubą
warstwą lodu. Usiadłam przy ścianie i ukryłam twarz w dłoniach.
Oficjalnie stwierdziłam, że
zwariowałam.
***
Następne dwa tygodnie minęły zdecydowanie za szybko. Kompletnie
nie byłam przygotowana na to, co miało się stać. Cóż, pewnie byłoby mi łatwiej,
gdyby wiedziała, co mnie czeka. Ten
czas obfitował w ciekawe i mniej ciekawe wydarzenia, ale było ich tak dużo, że
musiałam zanotować wszystkie w czarnym zeszycie, który kupiłam kiedyś w
Hogsmeade. Kojarzył mi się z „Potworną Księgą Potworów”, bo gdy nie
wypowiedziało się odpowiedniego hasła, by go otworzyć, próbował odgryźć palce.
Naprawdę przydatna sztuczka, gdy mieszka się w dormitorium pełnym ciekawskich
dziewczyn.
Pierwszym wydarzeniem, które
znalazło się w moim zeszycie, była informacja o próbie obrabowania Gringotta.
Wkleiłam tam cały wycinek z Proroka Codziennego, w którym oczywiście nie
wspomniano, co właściwie chcieli ukraść złodzieje, ale uznałam, że tak ważnego
momentu w historii nie mogę zignorować.
– Ojciec opowiadał mi – oznajmił
Albus zaraz po przeczytaniu artykułu – że kiedy on był w pierwszej klasie,
zdarzyło się coś podobnego. Ktoś chciał ukraść kamień filozoficzny.
– Który twój ojciec potem sam
znalazł, tak, wiemy – Scorpius zmarszczył brwi. – Myślicie, że to coś podobnego?
– Magiczny artefakt zapewniający
wieczne szczęście i młodość? Kto wie, co oni chowają w tych skrytkach –
odparłam, nakładając sobie pomidory na kanapkę. Wyjątkowo nie miałam wrażenia,
że wszyscy bezczelnie się na mnie gapią, więc chociaż raz nie musiałam
przejmować się, że przypadkowo ukradnę komuś pieniądze.
– Chciałbym wiedzieć, gdzie to coś
się teraz znajduje – powiedział Al, po czym, widząc nasze zdezorientowane miny,
dodał: – To oczywiste, że nie trzymają już tego w banku. Może przenieśli do
Hogwartu, tak jak kamień? Merlinie, naprawdę chciałbym to odnaleźć.
– Chyba nie mówisz poważnie, nie
będziemy się bawić w twojego ojca – oznajmiłam stanowczo. – Nie dość ci
zamieszania ze starożytnymi bogami?
Powiedziałam to odrobinę za głośno i
parę osób siedzących w zasięgu mojego głosu, spojrzało na nas z zaciekawieniem.
– To „zamieszanie” skończy się za
parę dni, Audrey – zauważył Scorpius. – Przecież nie możemy po prostu siedzieć
i uczyć się do OWUTEMów jak normalni ludzie – dodał, śmiejąc się cicho.
– Nieważne, to tylko takie marzenia, które nigdy się nie
zrealizują. – Albus przyciągnął do siebie Proroka i jeszcze raz przeleciał
wzrokiem cały tekst.
– O jakich marzeniach konkretnie
rozmawiamy? – zapytał Asa Rowle, siadając obok mnie. Jęknęłam w duchu, kiedy
poczułam, jak przyjemne uczucie bycia ignorowaną przez cały wszechświat
prysnęło niczym bańka mydlana.
– Cóż, i tak nie będziesz potrafił
ich spełnić – odparł Score z nutą irytacji w głosie.
Asa puścił to mimo uszu i wskazał na
gazetę leżącą przed Alem.
– Widzę, że wy też już wiecie. Cały
zamek kompletnie oszalał. Chodzą plotki, że Gryfoni chcą organizować jakieś
wyprawy poszukiwawcze, że niby na wzór ich wspaniałego idola. – Zerknął na
Albusa. – Bez obrazy, stary, ale totalnie ogłupieli na punkcie tej historii z
twoim ojcem.
Al westchnął.
– Biedna Lily – powiedział Score z
udawanym współczuciem – pewnie musi w kółko opowiadać tę historię. Może
powinieneś ich jakoś nastraszyć, żeby się od niej odczepili? – zwrócił się do
Albusa.
– Wydaje mi się, że Lily ma ogromne
doświadczenie, jeśli chodzi o odpędzanie natrętnych ludzi – odparłam zamiast
Ala. Lily Potter cieszyła się ogromnym zainteresowaniem w Hogwarcie, zarówno ze
strony męskiej jak i żeńskiej.
– Naprawdę nie zamierzacie tego
szukać? – zapytał Asa z niedowierzaniem, wracając do tematu kradzieży. –
Myślałem, że ty, Potter, masz we krwi pakowanie się tam, gdzie nie trzeba.
– Przepraszamy, że tak cię
zawiedliśmy, Rowle – odparł Scorpius, a
w jego głosie dało się usłyszeć ostrzeżenie. – Mogę cię zapakować do szafki
zniknięć, ale na więcej nie licz.
Drugą rzeczą,
która trafiła do drapieżnego zeszytu, to godziny spędzone w bibliotece razem z
moimi ulubionymi Ślizgonami. Zapisałam praktycznie wszystko, co znaleźliśmy w
wypożyczonych przez Albusa książkach. Wciąż zadziwiało mnie to, że pani Pince
dała się nabrać na to, że Al przygotowuje się do OWUTEMów i potrzebuje tych
wszystkich ksiąg, zwłaszcza, że w programie nauczania nie było nawet wzmianki o
jakiejkolwiek mitologii.
Po spotkaniu z Nico di Angelo prawie
natychmiast opowiedziałam o wszystkim Albusowi i Scorpiusowi. Myślałam, że to
jakoś pomoże mojemu biednemu mózgów, który chyba zamienił się w papkę, ale nic
z tego. Magia, czarodzieje, przedziwne zwierzęta i rośliny, nawet zeszyty
gryzące palce, były dla mnie normą, bo miałam z nimi do czynienia właściwie od
momentu narodzin. Ale starożytni bogowie, którzy mają dzieci ze śmiertelnikami,
potwory i przepowiednie to zupełnie co innego. Można by założyć, że łatwo
będzie mi to przyswoić, ale było dokładnie odwrotnie. Nie potrafiłam ogarnąć
tego natłoku informacji. Tego, że ktoś jeszcze wierzy w takie brednie. Tego, że mój ojciec jest bogiem, w dodatku bogiem umarłych.
– To jakiś głupi żart – powiedziałam
któregoś razu w trakcie naszych zebrań w bibliotece. – A wy na pewno
maczaliście w tym palce.
– Musiałbym stracić rozum, żeby cię
wkręcać – odparł spokojnie Score. – Poza tym nawet my nie mamy takiej
wyobraźni.
Nie mówiłam im tego, ale byłam
cholernie wdzięczna za pomoc. Nie musieli spędzać ze mną tyle czasu w
bibliotece, że nie wspomnę o wysłuchiwaniu tej historii i o problemach, z
którymi na pewno nie zmagały się inne Ślizgonki. Poza nimi mogłam zwrócić się
jedynie do Holly, której list był trzecią rzeczą znajdującą się w moim
zeszycie:
Kochana
Audrey!
Zanim
przejdę do rzeczy, muszę na Ciebie nakrzyczeć, więc wyobraź sobie, że stoję
obok i krzyczę. I lepiej ciesz się, że nie przysłałam Ci wyjca!
Bogowie,
już myślałam, że umarłaś! Jakim prawem nie odzywasz się do mnie przez tak długi
czas? Zwłaszcza, że, jak widzę, wokół Ciebie dzieją się różne interesujące
rzeczy.
W tym momencie zrobiło mi się trochę
głupio, ponieważ faktycznie ostatni list do Holly wysłałam na początku roku
szkolnego.
To
ma się więcej nie powtórzyć, zrozumiano?
À propos
tych wydarzeń: gdybym nie wiedziała, że masz zadziwiającą zdolność pakowania
się w kłopoty, pomyślałabym, że to wszystko jest wyjątkowo kiepskim dowcipem.
Niby jakim cudem nagle okazuje się, że istnieją bogowie? Mimo wszystko musisz
wziąć pod uwagę możliwość, że ktoś robi sobie z Ciebie żarty, choć szczerze
mówiąc, sama w to wątpię. Myślę, że musimy poszukać czegoś na ten temat,
poszperać w starych książkach, nawet tych mugolskich.
Niewiele
mogę Ci jeszcze doradzić, więc po prostu bądź ostrożna. Nie wiadomo, co się za
tym wszystkim kryje.
Pozdrów
ode mnie Albusa i Score’a!
Holly
– No to nam pomogła, nie ma co –
skomentował jadowicie Scorpius, kiedy on i Al przeczytali list.
– Odpisz, że my też pozdrawiamy i mamy
nadzieję, że przyda jej się nasz świąteczny prezent – dodał Al, uśmiechając się
znacząco do Scorpiusa. Wysyłanie sobie głupich prezentów było ich tradycją od
dobrych pięciu lat i każdego roku wymyślali coś gorszego. W te święta w grę
wchodził sedes („niech pozna wystrój brytyjskich łazienek, w Ameryce na pewno
takich nie mają”, chociaż wydawało mi się, że chcą zrobić coś, co kiedyś nie
udało się wujkom Albusa) albo paczka specjalnie dobranych niespodzianek z Magicznych
Dowcipów Weasleyów, które Albus pewnie dostanie za darmo. Czasem zastanawiałam
się, dlaczego w ogóle się z nimi przyjaźnię.
Nie rozmawialiśmy dużo o liście,
ponieważ – jak powiedział Scorpius – w
zasadzie nic nowego nie wniósł. Musiałam przyznać, że Holly jednak nie jest
wszechwiedząca. Poza tym ma własne życie i problemy, a ja byłam tak zajęta
swoimi, że nawet jej o to nie zapytałam.
Mimo wszystko wydawało mi się, że
coś nie pasuje w tym liście. Czytałam go w każdej wolnej chwili, ale przez kilka
dni nie mogłam nic znaleźć. Udało mi się to dopiero dwa dni przed urodzinami.
Leżałam już w łóżku, kiedy tknęło mnie przeczucie. Zapaliłam różdżkę, która
rozjarzyła się jasnym światłem, rzucając światło na śpiące dziewczyny. Claire
przechylała się niebezpiecznie nad krawędzią łóżka, ale nie zwróciłam na to
specjalnej uwagi. Sięgnęłam do kufra i wyciągnęłam z niego podręcznik od
starożytnych run, w którym trzymałam list od Holly. Serce waliło mi w klatce
piersiowej, kiedy czytałam go po raz kolejny, z tym że teraz szukałam czegoś
konkretnego.
„Bogowie, już myślałam, że umarłaś!”
Czarodzieje nie używali tego słowa.
My mieliśmy swojego Merlina, Salazara, galopujące hipogryfy albo skrzeczące
mandragory. Nagle przypomniałam sobie spotkanie z Nico di Angelo, który
powiedział coś podobnego.
Zgasiłam różdżkę i opadłam z
powrotem na łóżko. Byłam prawie pewna, że tej nocy już nie zasnę, ale i tak
zamknęłam oczy. Moje serce nadal biło jak szalone, a z mózgu powoli wypływały
wszystkie informacje, aż w końcu pozostała tylko jedna myśl.
Holly Rhodes nie była do końca tym,
za kogo się podawała.
_______________________________________
No tak, nawet nie wiem, jak mam zacząć. Nie będę znowu przepraszać, bo po pierwsze raczej nie ma kogo, a po drugie jest mi głupio tak ciągle błagać o wybaczenie. Nie będę też obiecywać, że od teraz rozdziały będą pojawiały się regularnie - wręcz przeciwnie, nie mam pojęcia, kiedy cokolwiek znowu tu napiszę. Tak, blog to odpowiedzialność, blablabla, wszystko rozumiem, ale ja z reguły jestem zmęczona (szkołą albo po prostu życiem), dodatkowo w tym roku czeka mnie dłuższy pobyt w szpitalu... naprawdę, nie spodziewajcie się jakiegoś wielkiego powrotu. CO OCZYWIŚCIE NIE ZNACZY, ŻE ODESZŁAM NA DOBRE. Mam w sobie coś takiego, że muszę dokończyć to, co zaczęłam, więc spoczko foczko, luzujemy majty i żyjemy dalej, a Dianka kiedyś napisze do końca Herosów. Może za rok, może za dwa, a może za dwadzieścia, kto wie? Ale na pewno jeszcze tu wrócę.
Cóż, pozostaje mi życzyć wam udanych wakacji i spokojnego powrotu do szkoły.
PS Jeśli ktoś chciałby się ze mną skontaktować, zapraszam na mojego tumblra, na pewno odpowiem :)
no tak, jakby Ci to powiedzieć kochana... nie tylko Holly (wspominałam już, że to wspaniałe imię?) nie była do końca tym, za kogo się podawała... wychodzi na to, że ja też :x
OdpowiedzUsuńprawie miesiąc dostałam od Ciebie świetną wiadomość o tym, że wrzuciłaś coś nowego... przeczytałam i dałam Ci znać, że skomentuję "później" i naprawdę tak miało być! miałam to zrobić wieczorem tego samego dnia! wiem, że mi wierzysz :))) w każdym razie - nie zrobiłam tego zapewne z powodu braku jakiegokolwiek śladu weny w moim organizmie :v nie byłam w stanie napisać nawet porządnego komentarza :( taki stan rzeczy utrzymywał się przez dłuższy czas, a potem po prostu zapomniałam o danym słowie... wychodzi na to, że straszna ze mnie kłamczucha ;-;
nie wiem czy to ten cudowny, właśnie rozpoczynający się miesiąc zmobilizował mnie do działania czy po prostu dopadło mnie sumienie, no ale jakby nie było - jestem! przeczytałam rozdział jeszcze raz i nadchodzę z refleksjami!
o moim mniemaniu co do długości już słyszałaś, nie? musisz z tym coś ściemniać...
po drugie - panna Weasley, dziwna sprawa... no na pewno nie przekonała mnie do siebie jedną rozmową, no ale zobaczymy jak to się potoczy
Albus i Scorpius - no co tak mało ich?! :x
fragment z Nico... cóż, myślę, że gdyby nasz braciszek tylko stał i nic nie mówił, to i tak by mi się podobało :')
no i ta Holly no... mam nadzieję, że ma dobry powód, żeby tak wszystko ukrywać!
to chyba wszystko, chcę tylko, żebyś wiedziała, że nawet jeśli na kolejny fragment będzie trzeba czekać te kilka miesięcy, to ja wciąż tu jestem i nigdzie się nie wybieram :)